środa, 19 marca 2008

Złe zamiary


Babka obudziła mnie o świcie. Okazało się, że w nocy napadało śniegu na pół łydki, a część sąsiadów już odśnieżyła. Dla babki to nie do przyjęcia by ktoś miał okazać się „lepszy”, więc musi coś z tym zrobić. Szkoda, że moimi rękami.
Śnieg mokry i ciężki, oblepił każdą najmniejszą gałązkę, czy oczko siatki w płocie, w perspektywie moja ulica zakończona parkiem zdaje się być koronkowa. Na razie żadnych śladów kaca, choć wciągnąłem profilaktycznie ze dwie aspiryny.. Takie uderzenie prewencyjne, lepiej żebym to ja go zaskoczył niż on mnie, nie?
Wczoraj miodowy krupnik wchodził jedwabiście, a litrowy kufel piwska ciążył mile na kolanie, gdy wysiadując schody na Strychu wsłuchiwaliśmy się w płynną narrację Borosa. Gdy wróciłem do domu na moment przed północą siadłem tak jak stałem przy stole i jednym tchem wciągnąłem jego 40 nowych wierszy. Rzeczywiście po przeczytaniu wszystkich pozostałych ostatni jest masakryczny.
Wcześniej wędrując przez zacinający syf wypełniający powietrze spotkałem Banana. Jak zwykle pękaty i wyższy ode mnie o głowę, jak to stwierdził Marzan „Gdyby Banan był warzywem, byłby dynią”, „Co ty powiesz, pietruszko” ja mu na to. Ubrany w czerwony sztormiak, który zapewne za pomocą delikatnej perswazji ściągnął w ciemnym zaułku z jakiegoś marynarza.. Cała życie w ochronie, stwierdził, że czas na zmiany. Jest teraz kierowcą nowoczesnej śmieciarki i w skłębionych mgłach przedświtu ściga po chodnikach zabłąkanych emerytów i oszalałe koty. Zaśmiałem się na to i mówię: Każdy chłopak w dzieciństwie o tym marzy, lepiej to już chyba tylko czołgiem...
Nie żyje Czajnik, odpadł od jakiejś ściany na Kaukazie. Lepiej tak niż we własnym gównie na raka. Koleś był właścicielem pierwszego sklepu komiksowego w Trójmieście. Wędrowało się zapętlonymi korytarzami wrzeszczańskiego biurowca, wjeżdżało windami, i gdzieś tam pomiędzy pierwszymi rozbuchanymi firmami okresu transformacji i lokalami efemerycznych partii politycznych, był wciśnięty sklep Czajnika, do którego towar zwoził z Anglii i Niemiec. Kłębiliśmy się tam czasem w kilku, dodatkowo z babcią Czajnika i pochłanialiśmy „The Crow”, „Man in Black”, Spawn” czy pierwsze w naszym życiu hentai.
Gdy rozbujani opuszczaliśmy  ciepłe wnętrze Strychu, wyszliśmy wprost na piętrzące się ku górze, żebrowane cielska gotenchwskich twin towers, w smugach deszczu i śniegu, wyglądały jak coś z „Obcego”, leże królowej kopca na tle pogrążonego w obłędzie nocnego nieba. Gdy potem przekraczałem podmokłą granicę Zaspy i Brzeźna, pękły chmury i wyjrzał księżyc. Na drogę przede mną padł mój wyraźny księżycowy cień.

„Ciężko ranny kpt. Raginis podejmuje decyzję”

Ledwie widzę na oczy. Dym przegryza wszystko.
Straszny jest ten wrześniowy upał. Trzymam się zawleczki.
To metalowe kółeczko pozwala mi zrozumieć kolej rzeczy.

Idźcie już, chłopcy. Wy musicie przetrwać.
Ja w tym schronie zaczekam na lepsze czasy.
Idźcie już – ta cisza nie będzie trwać wiecznie

(Boros)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz