Babka obudziła mnie o świcie. Okazało się, że w nocy
napadało śniegu na pół łydki, a część sąsiadów już odśnieżyła. Dla babki to nie
do przyjęcia by ktoś miał okazać się „lepszy”, więc musi coś z tym zrobić.
Szkoda, że moimi rękami.
Śnieg mokry i ciężki, oblepił każdą najmniejszą gałązkę, czy
oczko siatki w płocie, w perspektywie moja ulica zakończona parkiem zdaje się
być koronkowa. Na razie żadnych śladów kaca, choć wciągnąłem profilaktycznie ze
dwie aspiryny.. Takie uderzenie prewencyjne, lepiej żebym to ja go zaskoczył
niż on mnie, nie?
Wczoraj miodowy krupnik wchodził jedwabiście, a litrowy
kufel piwska ciążył mile na kolanie, gdy wysiadując schody na Strychu
wsłuchiwaliśmy się w płynną narrację Borosa. Gdy wróciłem do domu na moment
przed północą siadłem tak jak stałem przy stole i jednym tchem wciągnąłem jego
40 nowych wierszy. Rzeczywiście po przeczytaniu wszystkich pozostałych ostatni
jest masakryczny.
Wcześniej wędrując przez zacinający syf wypełniający
powietrze spotkałem Banana. Jak zwykle pękaty i wyższy ode mnie o głowę, jak to
stwierdził Marzan „Gdyby Banan był warzywem, byłby dynią”, „Co ty powiesz,
pietruszko” ja mu na to. Ubrany w czerwony sztormiak, który zapewne za pomocą
delikatnej perswazji ściągnął w ciemnym zaułku z jakiegoś marynarza.. Cała
życie w ochronie, stwierdził, że czas na zmiany. Jest teraz kierowcą
nowoczesnej śmieciarki i w skłębionych mgłach przedświtu ściga po chodnikach
zabłąkanych emerytów i oszalałe koty. Zaśmiałem się na to i mówię: Każdy
chłopak w dzieciństwie o tym marzy, lepiej to już chyba tylko czołgiem...
Nie żyje Czajnik, odpadł od jakiejś ściany na Kaukazie.
Lepiej tak niż we własnym gównie na raka. Koleś był właścicielem pierwszego
sklepu komiksowego w Trójmieście. Wędrowało się zapętlonymi korytarzami
wrzeszczańskiego biurowca, wjeżdżało windami, i gdzieś tam pomiędzy pierwszymi
rozbuchanymi firmami okresu transformacji i lokalami efemerycznych partii
politycznych, był wciśnięty sklep Czajnika, do którego towar zwoził z Anglii i
Niemiec. Kłębiliśmy się tam czasem w kilku, dodatkowo z babcią Czajnika i
pochłanialiśmy „The Crow”, „Man in Black”, Spawn” czy pierwsze w naszym życiu
hentai.
Gdy rozbujani opuszczaliśmy
ciepłe wnętrze Strychu, wyszliśmy wprost na piętrzące się ku górze,
żebrowane cielska gotenchwskich twin towers, w smugach deszczu i śniegu,
wyglądały jak coś z „Obcego”, leże królowej kopca na tle pogrążonego w obłędzie
nocnego nieba. Gdy potem przekraczałem podmokłą granicę Zaspy i Brzeźna, pękły
chmury i wyjrzał księżyc. Na drogę przede mną padł mój wyraźny księżycowy cień.
„Ciężko ranny kpt. Raginis podejmuje decyzję”
Ledwie widzę na oczy. Dym przegryza wszystko.
Straszny jest ten wrześniowy upał. Trzymam się zawleczki.
To metalowe kółeczko pozwala mi zrozumieć kolej rzeczy.
Idźcie już, chłopcy. Wy musicie przetrwać.
Ja w tym schronie zaczekam na lepsze czasy.
Idźcie już – ta cisza nie będzie trwać wiecznie
(Boros)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz