Kain(chyba)-Będziesz miał od tego
włosy na rękach...
Kolcia-Mmmhhhmmm, to może być
przyjemne.
Jestem drżeniem liścia na wietrze. Jestem delikatną,
porcelanową wazą na zaczepie pociągu. Rano skutecznie ogoliłem sobie pół twarzy
zanim zorientowałem się, że nie zdjąłem z maszynki plastikowej osłonki.
Wczoraj byłem jak zazwyczaj pierwszy pod pomnikiem. Stałem
tam patrząc przez półmrok w przestrzeń, czekając na pierwszych gratkowiczów.
Wszystko jak zwykle, to że ostatnie większe Spotkania wymarły parę lat
wcześniej postrzegałem jako nieistotny szczegół.
Pierwsza przybyła Korniczek, o której wiersze sprzedawałem
niegdyś za złotówkę na Woodstoku. Potem Kerry, Kolcia, Agentka, Pazurkowata,
Lennonka, Ela, Wild Wind, Ruda Kaśka, Aspis i długowłosy obecnie Mixer. Ostatni
pod pomnik przybył Dan zwany niegdyś Przedświtem a obecnie Mrokiem, co ma pewną
poetycką logikę, bo jak wie każdy zawodowy pijak – najciemniej bywa przed
świtem, czasem też w dzień, ale to zależy od tego co się piło. Potem jeszcze w
herbaciarni dogonił nas jeszcze Kain, obecnie bez długich włosów i gitary za to
z zachęcającą łysinką. Kain jest wykładowcą, Kolcia okazała się zmysłowa, Kerry
tradycyjnie gadatliwy, Korniczek za to milkliwa bo pozbawiona swojej frakcji,
Ruda zwyczajowo ubrała coś z czego jej biust wypływał niczym fale przyboju, Ela
się poprawiła i nie wygląda już jak śmierć na chorągwi dręczona ostrą
osteoporozą, a Wind zachęcał mnie bym wykafelkował mu dom.
Po mieszance piwno- herbacianej udaliśmy się przez
monopolowy do domu Lenn, gdzie impreza nabrała rumieńców. Lenn robiła kanapki,
wędrowały opowieści, ja zapijałem Krupnik Carlsbergiem, kot miał grzybice. Po
prostu super.
Końca nie jestem już tak pewien, było koło drugiej i
znacznie mniej osób. Usiłowałem zdaje się odgryźć Kornikowi nos, a na
pożegnanie, jak to się u nas ostatnio mówi, porozwieszałem girlandy szczęścia w
klaustrofobicznym aneksie łazienkowym Lenn. Zdaje się że trafiłem nawet w kocią
kuwetę, co ostatecznie postanowiłem uznać za akt dziejowej sprawiedliwości, w
odwecie za to, że kot przez cały wieczór zalecał się do mojego plecaka.
Kerry porozwoził nas po okolicy. Czas jazdy spędziłem
pogrążony w straszliwej koncentracji, skupiony wokół własnego, drżącego w
ciemności Ja. Dywaniki w samochodzie strasznie trudno się pierze.
Ranek spędziłem siedząc smętnie na wielkim uchu, oddając
daninę bogom kanalizacji. Patrzyłem przekrwionymi ślepiami na papier toaletowy
i zastanawiałem się który z moich psychopatycznych rodziców kupił rolkę w
uśmiechnięte szczeniaczki.
-W tym
pomieszczeniu jest morderca
pana Thompsona,.tak
jakieś pytanie?
Pan z czekanem...
-Czy mogę wyjść?
(Garfield)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz