niedziela, 23 marca 2008

Ajm e siner


Kain(chyba)-Będziesz miał od tego
włosy na rękach...
Kolcia-Mmmhhhmmm, to może być
przyjemne.

Jestem drżeniem liścia na wietrze. Jestem delikatną, porcelanową wazą na zaczepie pociągu. Rano skutecznie ogoliłem sobie pół twarzy zanim zorientowałem się, że nie zdjąłem z maszynki plastikowej osłonki.
Wczoraj byłem jak zazwyczaj pierwszy pod pomnikiem. Stałem tam patrząc przez półmrok w przestrzeń, czekając na pierwszych gratkowiczów. Wszystko jak zwykle, to że ostatnie większe Spotkania wymarły parę lat wcześniej postrzegałem jako nieistotny szczegół.
Pierwsza przybyła Korniczek, o której wiersze sprzedawałem niegdyś za złotówkę na Woodstoku. Potem Kerry, Kolcia, Agentka, Pazurkowata, Lennonka, Ela, Wild Wind, Ruda Kaśka, Aspis i długowłosy obecnie Mixer. Ostatni pod pomnik przybył Dan zwany niegdyś Przedświtem a obecnie Mrokiem, co ma pewną poetycką logikę, bo jak wie każdy zawodowy pijak – najciemniej bywa przed świtem, czasem też w dzień, ale to zależy od tego co się piło. Potem jeszcze w herbaciarni dogonił nas jeszcze Kain, obecnie bez długich włosów i gitary za to z zachęcającą łysinką. Kain jest wykładowcą, Kolcia okazała się zmysłowa, Kerry tradycyjnie gadatliwy, Korniczek za to milkliwa bo pozbawiona swojej frakcji, Ruda zwyczajowo ubrała coś z czego jej biust wypływał niczym fale przyboju, Ela się poprawiła i nie wygląda już jak śmierć na chorągwi dręczona ostrą osteoporozą, a Wind zachęcał mnie bym wykafelkował mu dom.
Po mieszance piwno- herbacianej udaliśmy się przez monopolowy do domu Lenn, gdzie impreza nabrała rumieńców. Lenn robiła kanapki, wędrowały opowieści, ja zapijałem Krupnik Carlsbergiem, kot miał grzybice. Po prostu super.
Końca nie jestem już tak pewien, było koło drugiej i znacznie mniej osób. Usiłowałem zdaje się odgryźć Kornikowi nos, a na pożegnanie, jak to się u nas ostatnio mówi, porozwieszałem girlandy szczęścia w klaustrofobicznym aneksie łazienkowym Lenn. Zdaje się że trafiłem nawet w kocią kuwetę, co ostatecznie postanowiłem uznać za akt dziejowej sprawiedliwości, w odwecie za to, że kot przez cały wieczór zalecał się do mojego plecaka.
Kerry porozwoził nas po okolicy. Czas jazdy spędziłem pogrążony w straszliwej koncentracji, skupiony wokół własnego, drżącego w ciemności Ja. Dywaniki w samochodzie strasznie trudno się pierze.
Ranek spędziłem siedząc smętnie na wielkim uchu, oddając daninę bogom kanalizacji. Patrzyłem przekrwionymi ślepiami na papier toaletowy i zastanawiałem się który z moich psychopatycznych rodziców kupił rolkę w uśmiechnięte szczeniaczki.

-W tym  pomieszczeniu  jest morderca
  pana Thompsona,.tak jakieś pytanie?
  Pan z czekanem...
-Czy mogę wyjść?

(Garfield)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz