Kupiłem sobie książkę. „Cyniczny podpułkownik Jerzy
Grobicki, dowódca Pierwszego Samodzielnego Batalionu Rozpoznawczego, w najczarniejszych
snach nie przypuszczał, że wraz ze swoją elitarną jednostką, zamiast w
Afganistanie roku 2007, wyląduje pod Mokrą, w dniu 1 września 1939 roku i z
miejsca zostanie zaatakowany przez Wermacht”...
O hosanno! Czytałem już podobne rzeczy pisane przez Flinta,
Webera, Ringo czy Turtledove, ale zapewniam, podobna opowieść z naszej
swojskiej perspektywy to zupełnie co innego, a teksty typu: „Huk wystrzału i
ryk powietrza rozdzieranego przez ciężki pocisk kalibru 125 milimetrów
prawie urwał mi głowę. Kurcewicz jak to Kurcewicz, efekciarz i pozer, zamiast
podkalibrowego, który przez cienki pancerz starego transportera przeleciałby
jak przez muślinową zasłonkę, użył pocisku odłamkowo-burzącego, w sam raz do
rozbijania murów Bastylii”, rozczuliły moje stare, złe serce i wywoływały co i
rusz łzy karmelowej rozkoszy cieknące
ciurkiem po policzkach..
Taaak. Nad zachodnie ziemie II RP nadeszły gwałtowne opady
płonących messerschmittów, a niemiecka posoka upstrzyła okoliczne lasy, stalowe
gąsienice i reaktywne pancerze. Chyba miałem deficyt czegoś podobnego. W swoim
czasie takim dziełem ku pokrzepieniu serc była króciutka „Noteka 2012” , ale dopiero teraz, gdy
czule trzymam w rękach ów tom, wiem jak strasznie długo czekałem na coś
podobnego. Miło odkryć w sobie w końcu jakiś narodowy kompleks.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz