Biały kamień. Z wyraźnym odciskiem muszli sprzed miliona
lat. Gdy go rozbijasz, co niszczysz, kamień, czy mit?
Wiosna uniosła szarą powiekę. Błękit runął na wszystko. Fala
blasku i ciepła dotyka faktur powierzchni. Pod ich wpływem na wierzch wypływają
barwy. Jestem wściekły i samotny, moja energia nie ma celu. Proza rzeczy
zwykłych, ale koniecznych nie budzi we mnie zainteresowania. Przez to czuję się
jeszcze bardziej obcy. Jeszcze mniej ludzki.
Nocami uderza w nas wiatr. Deszcz tańczy po parapecie.
Zwijam się w kręgu światła lampy. Czasem chciałbym być po prostu głupszy. Wiara
to błogosławieństwo.
Tymczasem upływający czas przyprawia mnie o spazmy
wściekłości. Rzucam przedmiotami. Rzucam sobą. Rzucam słowa. Czasem żałuję.
Kończę. Zostawiam to. Idę. Przehandlować kolejną minutę za
haust powietrza.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz