sobota, 19 maja 2007

Miedziane plomby


Żeby się cofnąć w czasie, musisz
wsiąść do naszej windy i zjechać
na –1. Wysiadasz a tam wisi
wielka mapa PRLu

(Lady Pazurek)

Ostatnio dokopaliśmy się do niewypałów. Wyglądało to jak stanowisko działka przeciwlotniczego, mnóstwo rozrzuconych łusek i ze 3 czy 4 zetlałe skrzynki amunicji, do tego trochę nierozpoznawalnego żelastwa. Stoimy wokół dzierżąc wykrywacze i spijając puszkowane “szczęście budowlańca”, Borys i Dragunov palą “Męskie”, śmierdzące jak pożar schroniska dla zwierząt i ciskają, co czas jakiś radioaktywne niedopałki w skorodowane pociski...
Seba – To co, dzwonimy po saperów?
Drag – Ocipiałeś, wiesz ile to mosiądzu?
Podobno, gdy babcia Dragunova, kobieta filigranowa i niemal przezroczysta, zapytała zza drzwi: co tam tak tłuczesz wnusiu? To odkrzyknął, że naprawia sanki, po czym poprawił chwyt na młocie i przecinaku i wrócił do radosnego wybebeszania osiemnastu kilo sześćdziesięcioletniej amunicji, którą dowlekliśmy w plecakach do jego noro-kanciapy. Najfajniej było, gdy z całym tym majdanem jechaliśmy w pełnym ruchu ulicznym sebomobilem, wymieniając lekkie uwagi typu: lepiej tym tak ni trząś, chyba słyszałem jakiś syk, albo: bierz ten zakręt większym łukiem..
Tymczasem nie słyszałem żadnej eksplozji tudzież wschodni wiatr nie przyniósł mi wraz z tłustym dymem zatomizowanych szczątków Draga przypuszczam więc, że po pracowitym obdzieraniu i spłaszczaniu łusek, gość szczęśliwie je sprzedał i jest obecnie człowiekiem majętnym, co należy niezwłocznie wykorzystać.
Ale nie tu, nie this night jak to charczał Leonardo D pobielałymi wargami, gdy w tle pogrążała się w północnym Atlantyku wielka nitowana trumna. Dziś idę z moją Lady i lotną eskadrą na koncert muzyki włoskiej w wrzeszczańskim kościele, tym samym, w którym chrzcili Grassa i Marzana a mały Oskar wkładał w ręce Chrystusa dwie drewniane pałeczki i metalowy bębenek.
Na razie jednak trwa pracująca sobota. Śmierdzę mleczkiem do armatury, octem, płynem do szyb i tłuszczem z kotletów. Ojciec, mój rodziciel, który: Niech żyje, jest żywieniowym nazistą i kotlety mielone muszą być dla niego z cielęciny, ewentualnie jakiegoś chudego ptoka. Boże! Jak ja tęsknię za prawdziwym wieprzowym kotletem... chyba czas wybrać się do Mławy, raju tłustych rozkoszy i zsiadłego mleka.

Ona - O jeszcze mnie bije! Wkrótce
dostanę biciopleksji!
On - Czego?
Ona - Nieważne, i tak nie zrozumiesz

(My)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz