czwartek, 17 maja 2007

Białe sukienki jak skrzydła na wietrze


Otwórz błękitne oczy dziewczynko. Tu wianek, tu pan Bóg a tu biała hostia.

Trawy ugięły się i roztańczyły,
powiew rozsypał im włosy. Nie
wiedzieli, że to nie wiatr, ale
podmuch tysięcy skrzydeł nad-
latujących aniołów.

(Ja i Uznański)

Wyglądałem naprawdę nieźle, jak uprzejmy Szatan z promocyjną ofertą, nadal jednak nie rozumiem, czemu niektórzy rodzice prosili mnie bym stawał do zdjęć obok ich pociech. Może nigdy nie widzieli jeszcze potwora w bezpośrednim sąsiedztwie kościoła i chcieli mieć na zdjęciu jak dymi.
Jedyny bezpośredni kontakt, jaki miałem dotąd z pierwszą komunią to: Dzień, w którym pojawiły się zegarki. Nagle, ni stąd ni zowąd pół klasy miało na przegubach te egzotyczne, tajwańskie, elektroniczne odrośla, które pikały o pełnej godzinie, ale nigdy równocześnie, doprowadzając wesołym pandemonium nauczycieli do białej gorączki.
Teraz stałem obok Pazurkowatej i jej rodziny, patrząc na te przedziwne operacje przeprowadzane nad grupą zestresowanej dzieciarni.
Gdy przechodzili środkiem nawy Mała rzuciła półgębkiem: Idzie ksiądz i komuniści...
Jasne światło padało przez kolorowe szkło, wprost na puste, śnieżnobiałe ściany, tego wyraźnie poniemieckiego kościoła. Ksiądz raczył nas płytką socjotechniką i katolicko-kanibalistycznymi wstawkami, uśmiechałem się za każdym razem, gdy wspomniał o baranku grzejącym się w boskim świetle, co od razu kojarzyło mi się z ostatnią reklamą Harnasia i grzejącą się owieczką. Wierni ze skupieniem robili zdjęcia i kolektywnie, dyskretnie otrzepywali kolana powstając z klęczek. Obserwowałem jak napinają im się ramiona na moment przed tym jak będą musieli uklęknąć, albo przekazać sobie znak pokoju.
Później wylądowaliśmy w ośrodku harcerskim w Jaśkowej Dolinie. Miejsce jak z dziecięcych marzeń wyspie rozbitków czy ostatniej osadzie po nuklearnej hekatombie. Pełne cieni, czarów i zakamarków.
Długie stoły ustawiono pod stojącymi w podkowę namiotami, pośrodku płonęło ognisko. Stoły uginały się od pyszności, las spływał ze stoków wzgórz, na których kuliły się domki o spadzistych dachach. Co jakiś czas przychodziła ulewa bębniąc o dachy namiotów, a zaraz potem ostre słońce zmieniające na naszych oczach wodę w parę, cieniste zakątki, kręte schody, ukryte, tajemnicze altany, dzieciaki ganiające po mokrej trawie. Szum i zapach lasu, pod intensywnie błękitnym niebem, po którym dziko pędziły poszarpane chmury.

Jeśli Bóg jest to nie wśród zimnych, pobielonych ścian, ale w miejscach takich jak to.

Po tej bitwie Archanioł Gabriel
musiał odesłać wielu kalekich
aniołów, którzy nadawali się już
tylko do tego, by zostać stróżami
ludzi

(Ja i Uznański)


*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz