czwartek, 24 maja 2007

Zmierzch maszyn


- Przecież też jesteś potworem!!!
- Tak, ale innego gatunku

Gdzieś w pozaginanej czasoprzestrzeni mojego pokoju spoczywa spisany na siedemnastu kartkach pomysł na opowieść. Pośród linijek mojego nieodczytywalnego pisma kryje się świat po wojnie, pozbawiony wody i wypalany bezlitosnymi promieniami słońca. Pośród ruin, przecinając granice nieistniejących państw, po dnach wyschniętych oceanów gnają maszyny bojowe wielkości miast. Zasiedlają je uciekinierzy, albo zdziczałe załogi, inne krążą puste od setek lat wypełniając zadania przydzielone przez nieistniejących przywódców i toczą potworne pojedynki na odległość tysięcy kilometrów.
Pierwszy tom miał się nazywać, jakże oryginalnie "Świt maszyn", drugi, jeszcze lepiej, "Zmierzch maszyn", trzeci "Północ". Akcja miała trwać przez 600 lat w czasie których klimat wraca do normy i ponownie spada deszcz. W ostatnim tomie śledzilibyśmy losy ludzi, którzy przetrwali "regres" w maszynach i teraz ponownie uczą się życia pod niebem. Krążą pośród nowych lasów zapominając powoli, że te puste, znieruchomiałe sterty żelastwa, spoczywając w bagnach, w przybierających powoli morskich zatokach i przysypane stokami wzgórz, były dziełem ich rąk.
To nie miała być opowieść o ludziach, ale właśnie o tych maszynach. O tym, że bez nich jesteśmy chodzącymi wśród liści zwierzętami.
Tau będąc ostatnio w Warszawie została porwana przez Zwierza na noc muzeów, do Muzeum Wojska Polskiego. Opowiadała o ciemnym niebie i oddzielającym się od niego konturze lasu. Wszędzie płonęły ogniska, wydobywając z ciemności masywne kształty dział i cielska czołgów. Mówiła, że wyglądały jak w filmach Myazakiego, potężne, niezniszczalne i porzucone w ciemnościach.
Kształty wielkich mechanizmów przywoływane na chwilę do istnienia jaśniejszym rozbłyskiem ognia, czy wyłuskane z cienia snopem elektrycznego światła.
Ciemności przecinały reflektory krążących motorów z naczepami, na tle fioletowego nieba wyodrębniała się stalowa sieć czaszy radaru, przemykali ludzie w mundurach, pachniała grochówka i bób.
Tau śmiała się, że stały rzędem czołgi, a przed każdym była tabliczka informacyjna. W jednym miejscu czołg odjechał, ale tabliczka została a za nią stanął ambulans... Czołg ciężki...
A u nas? Cóż u nas, siedzieliśmy wczoraj bandą w herbaciarni i przepływaliśmy swobodnie od tematu do tematu. Herbaciarz stojący w drzwiach z wózkiem patrzył na nas z nienawiścią, bo blokowaliśmy krzesłami przejście. A my rozważaliśmy wszelkie implikacje niespodziewanego braku Red Bulla, co położyło się cieniem na egzystencji Avatara. Awari znowu była padnięta i zła, naprawdę muszę się wyprowadzić od rodziny, bo skończę jak ona. Zastanawialiśmy się czy miniparówki "Smerfy" produkuje masarnia Gargamel...
Poznaliśmy nowego amanta Void, błędnego rycerza. Nie wiem czemu ale skojarzył mi się z Don Kichotem. Z chwilą, gdy zdejmowano wielką, lśniącą zbroję a spod niej ukazywała się postać wysokiego, kościstego starca. Gość jest sympatyczny i z tego, co słyszałem rzeczywiście należy do rycerskiego bractwa, ale ksywka Don chyba do niego przylgnie.

Mówiła cicho i potulnie, niczym
mysz wytrenowana w szkole dla
gryzoni- skrytobójców.

(Pratchett)


*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz