- Przecież też jesteś potworem!!!
- Tak, ale innego gatunku
Gdzieś w pozaginanej czasoprzestrzeni mojego pokoju spoczywa
spisany na siedemnastu kartkach pomysł na opowieść. Pośród linijek mojego
nieodczytywalnego pisma kryje się świat po wojnie, pozbawiony wody i wypalany
bezlitosnymi promieniami słońca. Pośród ruin, przecinając granice
nieistniejących państw, po dnach wyschniętych oceanów gnają maszyny bojowe
wielkości miast. Zasiedlają je uciekinierzy, albo zdziczałe załogi, inne krążą
puste od setek lat wypełniając zadania przydzielone przez nieistniejących
przywódców i toczą potworne pojedynki na odległość tysięcy kilometrów.
Pierwszy tom miał się nazywać, jakże oryginalnie "Świt
maszyn", drugi, jeszcze lepiej, "Zmierzch maszyn", trzeci
"Północ". Akcja miała trwać przez 600 lat w czasie których klimat
wraca do normy i ponownie spada deszcz. W ostatnim tomie śledzilibyśmy losy
ludzi, którzy przetrwali "regres" w maszynach i teraz ponownie uczą
się życia pod niebem. Krążą pośród nowych lasów zapominając powoli, że te
puste, znieruchomiałe sterty żelastwa, spoczywając w bagnach, w przybierających
powoli morskich zatokach i przysypane stokami wzgórz, były dziełem ich rąk.
To nie miała być opowieść o ludziach, ale właśnie o tych
maszynach. O tym, że bez nich jesteśmy chodzącymi wśród liści zwierzętami.
Tau będąc ostatnio w Warszawie została porwana przez Zwierza
na noc muzeów, do Muzeum Wojska Polskiego. Opowiadała o ciemnym niebie i
oddzielającym się od niego konturze lasu. Wszędzie płonęły ogniska, wydobywając
z ciemności masywne kształty dział i cielska czołgów. Mówiła, że wyglądały jak
w filmach Myazakiego, potężne, niezniszczalne i porzucone w ciemnościach.
Kształty wielkich mechanizmów przywoływane na chwilę do
istnienia jaśniejszym rozbłyskiem ognia, czy wyłuskane z cienia snopem
elektrycznego światła.
Ciemności przecinały reflektory krążących motorów z
naczepami, na tle fioletowego nieba wyodrębniała się stalowa sieć czaszy
radaru, przemykali ludzie w mundurach, pachniała grochówka i bób.
Tau śmiała się, że stały rzędem czołgi, a przed każdym była
tabliczka informacyjna. W jednym miejscu czołg odjechał, ale tabliczka została
a za nią stanął ambulans... Czołg ciężki...
A u nas? Cóż u nas, siedzieliśmy wczoraj bandą w herbaciarni
i przepływaliśmy swobodnie od tematu do tematu. Herbaciarz stojący w drzwiach z
wózkiem patrzył na nas z nienawiścią, bo blokowaliśmy krzesłami przejście. A my
rozważaliśmy wszelkie implikacje niespodziewanego braku Red Bulla, co położyło
się cieniem na egzystencji Avatara. Awari znowu była padnięta i zła, naprawdę
muszę się wyprowadzić od rodziny, bo skończę jak ona. Zastanawialiśmy się czy
miniparówki "Smerfy" produkuje masarnia Gargamel...
Poznaliśmy nowego amanta Void, błędnego rycerza. Nie wiem
czemu ale skojarzył mi się z Don Kichotem. Z chwilą, gdy zdejmowano wielką,
lśniącą zbroję a spod niej ukazywała się postać wysokiego, kościstego starca.
Gość jest sympatyczny i z tego, co słyszałem rzeczywiście należy do rycerskiego
bractwa, ale ksywka Don chyba do niego przylgnie.
Mówiła cicho i potulnie, niczym
mysz wytrenowana w szkole dla
gryzoni- skrytobójców.
(Pratchett)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz