wtorek, 24 października 2006

...no i spojrzałem mężnie w oczy okolicznościom. Były kaprawe


...ciężko trawię z rana ludzi którzy już dawno przestali czuć i usiłują rozstrzelać mnie logiką. Nie jestem logiczny, jestem emocją. W taki ranek świat musi fantastycznie wyglądać spod kadłuba bombowca strategicznego. Tu na dole jest mgła i wilgoć, stamtąd to musi wyglądać jak srebrny osad na płaszczu Latającego Holendra.
Lubię noce i poranki. Gdy nie ma ludzi, a jeśli są, to podobni mi rozstrzelani wiatrem z wełną w głowie. Ciężko ostatnio trawię te pozostałości dawnych znajomych. Ciężko mi patrzeć jak z upływem czasu powszednieja. Ich radości stają się domowe a ból przytłumiony i zrównany do ogólnych norm.
Zastanawiam sie czy nie lepiej byłoby rzucić to wszystko. Oderwać się od tego mędrkowania, zgorzknienia i wypłaszczania każdego silniejszego uczucia. Zastanawiam się czy w Krakowie nadal jest "Equinoxe" i czy dalej przychodza tam na karaoke te dwa pedałki, z którymi ciągneliśmy zdobycznego Johnego Walkera, myślę o tym jakby to było patrzeć o świcie z pomnika Kościuszki na budzące się miasto. Myślę o jakiś chaszczach o ciszy i o samotności pozwalającej gładzić i ostrzyc idee przed wystrzeleniem ich w eter.
Jest jesień, mniemam więc, że wchodzę w szary okres depresji. Zaraz idę na rynek zapolować na monety dla pani Majki. Paluchy bolą mnie od zdrapywania brudu z kopanej ceramiki. Potem centrum, spekulacje i biblioteka a po południu Siostry. Czuję się jakbym powinien cos skończyć.

A potem pojawił się rodzaj
ludzki. Pochód miliardów
przez stulecia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz