By stać się czymś innym niż
jesteśmy,
musimy mieć świadomość tego czym
jesteśmy.
(cyt)
W nocy rysowałem kolorowe
kobiety. Rysowałem całą noc w nadziei, że w dzień się dobrze sprzedadzą i dadzą
mi na sobie dobrze zarobić - taki ze mnie natchniony alfons. Trochę mi ich
szkoda. Zawsze mi szkoda sprzedawanych rysunków. W każdy z nich przelewam część
siebie. Kto wie czy tą nie lepszą.
Teraz w obliczu tego nad wyraz
rzeczywistego poranka szprycuję się wysokooktanową kawą, której krople topią mi
politurę na stole. Blask słońca odbija się we mnie tysięcznym echem, a błękit
zalewa mi oczy i wypełnia z miękkim chlupotem po brzegi. Za drzwiami starsi w
milczeniu szykują się do dnia a, w radiu mówią, że odnieśliśmy kolejne,
druzgoczące zwycięstwo w wojnie polsko - ruskiej, w jakimś warszawskim parku.
Pewnie gdzieś tam na wschodzie grzeją już silniki by zbombardować nam
Masłowską.
W mieście wybuchł Jarmark. Milion
ludzi szczelnie wypełniło ulice. Trzeba znać miasto by móc się w miarę szybko
poruszać. Ludzie kręcą się w upale jak oszalałe pszczoły. Szaleni rodzice
pchają przez tłum wózki, nieuleczalni optymiści prowadzą rowery, jest tak
ciasno, że robi się z 5 kroków na minutę. Rzeką suną powoli jachty i dostojne
żaglowce. Co chwilę, gdzieś tam daleko, u wylotu ulicy widać przesuwające się
wolno maszty. Pachnie tysiąc potraw, tu skwierczą ziemniaki, tam bulgocze gęsty
gulasz, dalej grubo smarują domowym smalcem wielkie kromy wiejskiego chleba i
wciskają w dłoń kiszony ogórek. W słońcu skrzą się lizaki, pachną prażonym
karmelem robione na miejscu cukierki. Na Zielonym Moście puchate zwierzęce
skóry i smród smażonych ryb, pod Kościołem mariackim równe rzędy noży z białej
stali i wielki bochen chleba, który jak co roku powrócił z zimowiska. Kiedyś
wam opowiem, jak urządziliśmy wyprawę do „Miejsca gdzie zimują chleby”. Obrazy,
zbiory, broń, meble, porcelana. Zobaczyłem tam stary sekretarzyk w którym się
zakochałem.
Wczoraj powróciło moje drapieżne
Maleństwo. Zbielały jej włoski, skóra pociemniała od naturalnej opalenizny.
Takiej niespecjalnej, którą łapie się w ruchu, a która pachnie słońcem i
wiatrem. Zawsze śmieszyli mnie ludzie opalający się w solarium, nie dość, że to
cholernie szkodliwe i po jakimś czasie niszczy nieodwołalnie skórę, to do tego
wygląda sztucznie, jak jakieś plastikowe ubranie, którego nie można zdjąć.
Dobra, dobra już nie zrzędzę.
Spać mi się chce, a tu dopiero 8 dochodzi i właściwie dopiero zaczyna się
dzień. Idę, cholera, idę stawić mu czoła.
Radość, to mieć kogoś kto namydli
ci plecy.
Szczęście - to umieć to zrobić
samemu.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz