A może Bóg chce być kochanym za
to
kim jest, a nie za to co daje?
W pierwszym rękopisie „20 000 mil podwodnej żeglugi”
kapitan Nemo był Polakiem, mszczącym się po stracie rodziny, zamordowaną przez
Rosjan po upadku Powstania Styczniowego. Zmieniono to za sprawą wydawcy Verna,
Pierre Julesa Hetzela, który obawiał się stracić prenumeratorów w Rosji, a
także łepetynę, ponieważ w tym czasie Napoleon III był wielkim przyjacielem
Aleksandra II. Mam nadzieję że dożyję dnia gdy wymażemy wreszcie Rosję i jej
zaplutych przydupasów z map.
Tymczasem wiatr wieje przez
miasto. Gdzieś zegar wybija godzinę drugą, Siedzę na szczycie szczytów Gradowej
Góry, pod tym wielkim półmiskiem z gwiazd, i usiłuję wysłać smsa z nowego
telefonu do Panny Pazurek, której zrobiło się dzisiaj przykro. W dole śpi
miasto. Nadprzestrzeń kocich szlaków zaznacza się alternatywną mapą miasta.
Sieć odwzorowań, możliwych zrozumień, jest bezsilna wobec snu, koordynatów
nocy.
W ciemności jesteśmy bezradni. To
co słyszymy może być wszystkim. To czego nie widzimy,
może być śmiercią. Otaczamy się
pierścieniem miasta. Rozjarzamy neonami i latarniami. Ślemy megawaty w niebo, w
sukurs zaspanym gwiazdom. Zatapiamy w asfalcie każdy gram ziemi, uparcie
wierzymy w ciężar betonu. I stadnie oglądamy wieczorne wiadomości...
Nie pomaga. Znów następuje
zdradziecka ucieczka słońca. Wszystko nagle się niebieści. To co ludzkie
wycieka opóźnionym światłem z zaułków i ulic. Mrok uderza w dzielnice, wlewa
się pomiędzy budynki, spiętrza o bariery samochodów i krawężników. Zamykamy
drzwi, zapalamy światła, wierzymy w Boga, w wiecznej ucieczce od czerni,
starzejemy się z przerażenia. Nie chcemy, nie potrafimy zrozumieć, że noc czeka
cierpliwie na dnie wykopu. W samym środku komunalnego cmentarza. I nie
przyjdzie ani wcześniej, ani później. Tylko na czas.
Rano wróciłem do domu. Była
awantura o jedną parówkę i trzy plastry sera. Dzień nadszedł nerwowy i pełen
oczekiwania.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz