W niedzielę marsz Gdańsk - Tczew.
Poszedłem w glanach i w domu matka mi się zbulwersowała bo pomazałem całą wannę
krwią.
W poniedziałek udałem się z
kosiarką w gąszcz, który szczelnie pokrył moje podwórko. Płoszyłem jeże i
sroki. Tylko stary, jednooki kocur bez imienia mrugnął na mnie ponuro z
parapetu. Udało mi się skosić gruszę oraz stać się inspiracją zmechanizowanej
zagłady okolicznej populacji owadów. Sąsiedzi wytoczyli z mrocznych czeluści
swoje kosiarki i nim skończyłem ryczała już cała ulica.
Byliśmy bandą w kinie na Państwie
Smith, potem wylądowałem u Panny Pazurek, gdzie półnadzy i przytuleni
tańczyliśmy w przyjaznym mroku.
We wtorek Wotanica klepnęła mnie
w tyłek i nie doczekała się reakcji, za oknami pojawiły się opady przelotne i
trwały non stop przez cały czas. Wędrowałem z Maleństwem przez deszcz i zimny
wiatr, po zerwanych mostach, zielonymi wąwozami, po nasypie nieistniejącej
kolei i podniebnych blokowiskach. Potem zeszliśmy w dół w krainę dziewiętnastowiecznych,
czarodziejskich zaniedbań i przez stare parki i ulice na których asfalt kryje
uśpione bruki dawnych czasów, do pełnego jarmarku centrum. Po tej całej wodzie,
po tym zimnie i wietrze, po tej wszechobecnej szarości, ciepła, sucha i
rozświetlona herbaciarnia, herbata tiramisu i cynamonowe ciasteczka były
najczystszą rozkoszą. To jest właśnie sens wysiłku, pracy, wędrówki, niewygody.
Ta chwila, gdy po tym wszystkim możemy wreszcie usiąść. Herbata, ciepło, cisza
nabierają intensywności seksu, upajają, nabierają smaku. Ktoś, kto uporządkuje
sobie życie, sprawi że wszystko stanie się rutynowe, bezpieczne i przewidywalne
nigdy tego nie doświadczy. To jest właśnie prawdziwe życie.
W środę doczekaliśmy naszego pół
roku. Pazurkowata istota otrzymała różę i glinianego kota Rufusa, który patrzył
na nią z plecaka wytrzeszczonymi oczyma. Wieczorem rozpanoszyliśmy się stadem w
herbaciarni, oglądaliśmy na laptopie zdjęcia z podróży Phantoma. Wykłócaliśmy
się o Wojnę Światów i godzinę na jaką mamy iść na Jarre. W sumie co za różnica,
i tak będziemy tam my, Jarre i arabscy terroryści.
W końcu zamykają Leppera. Może
słowo "prawo" ma jednak jakieś znaczenie w tym kraju. Już nie mogę
się doczekać chwili gdy więzienna banda degeneratów dobierze się mu do tego
tłustego, opalonego na brąz, zadka.
Dziś nadal gdańska jesień w
pełni. W końcu mam chwilę by pobuszować po sieci. Tau śpi w pokoju obok, kot
wchodzi w kolizję z firanką a ja wcinam ptasie mleczko i zapijam pomarańczowym
sokiem. Pchnę dziś trochę do przodu robotę przy blogu z wierszami. Wieczorem
idziemy na spacer po wzgórzach, o 19 koło św. Mikołaja gra Lao Che o powstaniu
warszawskim.
Kocham i jestem kochany. Szalony
wiatr targa mną na wszystkie strony. Łatam finanse po operacji. Świat jest
piękny.
Przez zerwane, brętowskie mosty
Mkną widmowe pociągi
Tworzymy nowe legendy
Pełne odwiecznej tęsknoty
Za światem szerszym
Od rzeczywistości
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz