czwartek, 11 sierpnia 2005

Jesteśmy władcami świata




W niedzielę marsz Gdańsk - Tczew. Poszedłem w glanach i w domu matka mi się zbulwersowała bo pomazałem całą wannę krwią.
W poniedziałek udałem się z kosiarką w gąszcz, który szczelnie pokrył moje podwórko. Płoszyłem jeże i sroki. Tylko stary, jednooki kocur bez imienia mrugnął na mnie ponuro z parapetu. Udało mi się skosić gruszę oraz stać się inspiracją zmechanizowanej zagłady okolicznej populacji owadów. Sąsiedzi wytoczyli z mrocznych czeluści swoje kosiarki i nim skończyłem ryczała już cała ulica.
Byliśmy bandą w kinie na Państwie Smith, potem wylądowałem u Panny Pazurek, gdzie półnadzy i przytuleni tańczyliśmy w przyjaznym mroku.
We wtorek Wotanica klepnęła mnie w tyłek i nie doczekała się reakcji, za oknami pojawiły się opady przelotne i trwały non stop przez cały czas. Wędrowałem z Maleństwem przez deszcz i zimny wiatr, po zerwanych mostach, zielonymi wąwozami, po nasypie nieistniejącej kolei i podniebnych blokowiskach. Potem zeszliśmy w dół w krainę dziewiętnastowiecznych, czarodziejskich zaniedbań i przez stare parki i ulice na których asfalt kryje uśpione bruki dawnych czasów, do pełnego jarmarku centrum. Po tej całej wodzie, po tym zimnie i wietrze, po tej wszechobecnej szarości, ciepła, sucha i rozświetlona herbaciarnia, herbata tiramisu i cynamonowe ciasteczka były najczystszą rozkoszą. To jest właśnie sens wysiłku, pracy, wędrówki, niewygody. Ta chwila, gdy po tym wszystkim możemy wreszcie usiąść. Herbata, ciepło, cisza nabierają intensywności seksu, upajają, nabierają smaku. Ktoś, kto uporządkuje sobie życie, sprawi że wszystko stanie się rutynowe, bezpieczne i przewidywalne nigdy tego nie doświadczy. To jest właśnie prawdziwe życie.
W środę doczekaliśmy naszego pół roku. Pazurkowata istota otrzymała różę i glinianego kota Rufusa, który patrzył na nią z plecaka wytrzeszczonymi oczyma. Wieczorem rozpanoszyliśmy się stadem w herbaciarni, oglądaliśmy na laptopie zdjęcia z podróży Phantoma. Wykłócaliśmy się o Wojnę Światów i godzinę na jaką mamy iść na Jarre. W sumie co za różnica, i tak będziemy tam my, Jarre i arabscy terroryści.
W końcu zamykają Leppera. Może słowo "prawo" ma jednak jakieś znaczenie w tym kraju. Już nie mogę się doczekać chwili gdy więzienna banda degeneratów dobierze się mu do tego tłustego, opalonego na brąz, zadka.
Dziś nadal gdańska jesień w pełni. W końcu mam chwilę by pobuszować po sieci. Tau śpi w pokoju obok, kot wchodzi w kolizję z firanką a ja wcinam ptasie mleczko i zapijam pomarańczowym sokiem. Pchnę dziś trochę do przodu robotę przy blogu z wierszami. Wieczorem idziemy na spacer po wzgórzach, o 19 koło św. Mikołaja gra Lao Che o powstaniu warszawskim.
Kocham i jestem kochany. Szalony wiatr targa mną na wszystkie strony. Łatam finanse po operacji. Świat jest piękny.

Przez zerwane, brętowskie mosty
Mkną widmowe pociągi
Tworzymy nowe legendy
Pełne odwiecznej tęsknoty
Za światem szerszym
Od rzeczywistości

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz