wtorek, 27 listopada 2007

Ciemnoskórzy byli i złotoocy


-Ja to pamiętam zimy. Zaspy półtora metra
i zamarźniętya po horyzont zatoka.
-Odkąd się urodziłam jest ciepło.
-Rzeczywiście, hm... zastanawiające

(My)

Czytał ktoś z was „Kroniki Marsjańskie” Bradburego? Ja wiele razy. Mają w sobie coś z pieśni, z wiersza, w który niepostrzeżenie wplata się letni zmierzch ponad otwartą przestrzenią. Taki z fioletowo – błękitną mgiełką, odległymi światłami i dobiegającą z daleka, lekko przytłumioną muzyką, przy którejś ktoś tam tańczy, bawi się i całuje.
To bardzo elfie opowieści, piękne do bólu, smutne i okrutne. Czasem gdy idę ulicą, słucham radia albo ludzi, łapię się na zadziwieniu jak niesamowicie nasza fantastyka, 10 000 wymyślonych światów, przesiąka w naszą rzeczywistość. Czasem odnoszę wrażenie, że jako gatunek jesteśmy na ciągłym, narkotycznym głodzie mitów.
Cień opowieści i nostalgia. Niewypowiedziany smutek i tęsknota, które tkwią w każdym z nas. Wszyscy chcemy „Czegoś Więcej”, wszyscy pragniemy legend o minionym pięknie i wspaniałości. Pragniemy podnieść z ziemi garść aksamitnie miękkiego popiołu i rozetrzeć go sobie na policzku.
Ogromna bryła Kościoła Mariackiego srebrzyła się w księżycowej poświacie. Orion powrócił w chwale wraz z jesienią. Na myślach osiadała marznąca mgiełka naszych oddechów.
Na balkonie knajpy o włoskiej nazwie i suficie pełnym twarzy, rodziła się nowa opowieść. Czy stanie się legendą? Czas pokaże.
Pełgające płomyki świec wydobywały z ciemności twarze. Podobno na analogicznym zebraniu na Śląsku, kilkanaście godzin wcześniej, było jasne neonowe światło i ludzie pod krawatem. Jak to ktoś zauważył: specyfika miejsca. My jesteśmy miejscem podskórnych ruchów, czarnych swetrów, wielkich słów formułowanych szeptem w ciemności. Miastem świec i katakumb.
Nowa gazeta ruszy najpierw w sieci, potem na papierze. Będzie medium otwartym na każdego, kto zechce się przyłączyć. Pierwsza gazeta tworzona przez czytelników.
Tylko ja i Marzan piliśmy piwo. Trzon kadry, który przybył na spotkanie z Wawy cieszył się, że w „redakcji” będzie tylu gratkowiczów. Jeszcze o tym nie wie, ale będzie ich znacznie więcej. Gdy Happiest Girl rozglądała się lekko zdenerwowana po tej zbieraninie radiowców, DJ’ów, dziennikarzy i blogerów, ja , siedząc tradycyjnie lekko obok i przeżywałem lekkie de javu. Kiedyś dla parunastu tysięcy ludzi byłem „chwilową legendą”, kiedyś istniała Gratka, drukowany, cotygodniowy czat, który był moim naturalnym środowiskiem bytowania. Teraz czuję się, jakbym po długiej wędrówce przez zieloną, wilgotną dżunglę, pod nie przepuszczającą światła kopułą liści, zobaczył przed sobą plamy jasności i poczuł w nozdrzach zapach sawanny.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz