wtorek, 13 listopada 2007

Czym byłaby Solidarność bez stanu wojennego


To miejsce wygląda jak pobojowisko.
Plaża Omaha duszy

(Eldredge)

Przyjemny półmrok, deszcz dzwoniący o parapety, lodowaty, listopadowy wiatr. Uwielbiam takie dni. Usankcjonowany pobyt w domu, nic nie muszę i nie mam z tego powodu poczucia winy. Bo przyczyny bezruchu są ode mnie niezależne.
Gniew, deszcz i dudniący Manson. Czytam X-manów z 92. Dark Phoenix niszczy krążownik Shi’ar. Kapitan Juber krzyczy przez nadświetlne łącze do cesarzowej: Lilandro! Widzisz to?!... Za nim na tle rozgwieżdżonej przestrzeni rozlewa się obraz ognistego ptaka o skrzydłach wielkości galaktyk
Nagle zrobiło się dziwnie. Niedzielny wieczór. W domu na rozstajach ja, Marzan i Dan pijemy za Wolną i Niepodległą. Po intensywnym przeszukiwaniu szafek uzyskaliśmy pod szkło suchy chleb i konserwowe ogórki. Wódkę zapijaliśmy zieloną herbatą filtrowaną z fusów.
W tle adekwatna muzyka przerywana nagraniami historycznych przemówień. Bezruch, krąg żółtego światła, kuchenny stół i refleksy szkła w opróżnionych butelkach. Przebrzmiewają „Legiony”, teraz mówi Piłsudzki, potem Bek. Kolejne szkło i już robi się gęściej, Starzyński mówi z bombardowanej Warszawy. I nagle ostatnia audycja Polskiego Radia... Mówimy do was po raz ostatni. Wojska niemieckie wkraczają do Warszawy. Pozdrowienia dla żołnierzy walczących na Helu. Niech żyje Polska!... i ze zdartej płyty rozbrzmiewa Mazurek Dąbrowskiego. A my znieruchomiali próbujemy przedrzeć się do naszego miejsca i czasu, bo tutaj kończy się świat i czuć wstrząsy spadających nuklearnych bomb.
Poniedziałkowy ranek był oczywiście potworny. Czułem się jak Hiroszima po zawarciu bliższej znajomości z Enolą Gay. Ślady po ojcu rozrzucone po domu. W niedzielę wrócił z Azerbejdżanu, zjadł obiad i pojechał na jakieś targi na Kaszubach.
Dzwonił i opowiadał o odysei swojej walizki, która w oderwaniu od właściciela dotarła przez Paryż na Mauritius, a potem niczym pratchettowski bagaż ścigała go przez wszystkie porty przesiadkowe, by dogonić go w końcu w Baku na dwie godziny przed wyjazdem.

Opowiadali nam o czerwonym Kapturku,
ale słowem nie zająknęli się, że babcia
była wilkołakiem

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz