wtorek, 6 listopada 2007

Towar gryziony należy do gryzanta


-O jaka ciepła rączka. Mmm, mmm, kłap, kłap...
-Aj, kochanie, ty tak zawsze. Zaczyna się od
mmm mmm, a kończy na... na...
-Zęboczynach.
-Właśnie, dziękuję.

(My)

Kurcze, sylwester w Egipcie jest tańszy od sylwestra w polskich górach, a tam, jak to stwierdził ktoś w radiu Zet, przynajmniej można się poopalać z piramidami na wierzchu. Tu z kolei przypomina mi się zasłyszany sposób na stwierdzenie, że mamy do czynienia z kobietą – gdy podchodzi się do człowieka, to kobieta zaczyna się wcześniej.
Umarł Robert Jordan, twórca „Koła czasu”, jednej z najciekawszych i najbardziej rozwleczonych serii fantazy. Każdym kolejnym tomem trzaskał kasę na zniecierpliwionych milionach, które chciały wreszcie poznać finał makiawelicznej fabuły. Nie skończył, teraz w drodze do piekła towarzyszą mu przekleństwa rozwścieczonej rzeszy fanów Smoka Odrodzonego. Chyba zaczynam rozumieć niedopieszczenie akolitów „Diuny”, pozbawionych duchowego przewodnictwa Herberta. Ogólnie sytuacja jak w tym starym, dziesięciominutowym kawale:...te wszystkie żółte kuleczki były mi po...- i umarł...
W niedziele lało. Starszy wyruszał akurat do Azerbejdżanu ( macki naszego rolnictwa sięgają coraz dalej), wyleciałem z domu z jego tobołami tak jak stałem, w szarych dresach i włochatych, pazurzastych kapciach, typu „erotyczne sny Godzilli”. Postałem sobie trochę pod tym wodotryskiem, a wracając zostawiłem na schodach intrygujące, szlamiaste ślady. Tak sobie myślę, że jak jakiś nękany przez moją bezlitosną babkę lokator zobaczył te ślady to pewnie sobie pomyślał, że dosięgnęła ją w końcu jakaś kanałowa sprawiedliwość.
Jeżeli już przy potwornościach jesteśmy, ostatnio wybudziłem się w środku nocy. Coś mnie swędziało na policzku przejechałem więc w półśnie ręką... Rozplaskując wielkiego, tłustego, włochatego pająka. Resztę nocy spędziłem dość schizofremicznie.
A żeby już i schizofremicznie skończyć. Wpadam wczoraj do Borysa, gdzie miała na mnie oczekiwać nasza wesoła gromadka. Miało być piwo, przywiezione świeżo z Irlandii, Słota metsiorka Seby, której mroczne dredy, czarne koronki i obwisłe piersi wszyscy znamy i kochamy, oraz tajemnica. Wtaszczyłem się na drugie piętro w bloku, drzwi uchylone a zza nich dobywa się subtelny zapach kremowanych masowo na patelni szprotek, do których Seba ma dziwną słabość. „Wchodzę”, krzyczę wpadam do pokoju a tu trzech świrów, z puszkami w rękach i uśmiechami od ucha do ucha siedzi na, tak na oko dwustukilowej, ubłoconej bombie lotniczej, spoczywającej pośrodku dywanu. „Wychodzę” stwierdziłem wykonując w drzwiach zwrot z elementami akrobacji. Dopiero na parkingu zdołali mnie dogonić, żeby powiedzieć, że to tylko skorupa...
Ładunek przesypali do słoików i poustawiali w piwnicy pomiędzy ogórkami...

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz