sobota, 18 listopada 2006

Misys Pompfrej czy jakoś tak


- Przypadki chodzą po ludziach...
- Tak, a potem oni leżą tacy rozdeptani

Mam pecha do kwiatów. Zawsze, gdy jakieś kupuję coś jest nie tak. Róża na pierwszą randkę zawsze okazuje się krzywa. Nieważne jak prosta wydawała się przy kupnie. Kolejna też, a i ta trzecia wygląda zwykle jak kliniczny przykład Heinego - Mediny. Gdy w końcu któraś róża okaże się prosta to niespodziewanie okazuje się, że ma zestaw krwiożerczych kolców i jad, który posłałby w drgawkach na podłogę słonia.
Nieistotne jak świeżo prezentują się kupowane tulipany, nim dojdę do domu wyglądają jakby właśnie wróciły z Syberii. W bukiecie każdy kwiat odstaje w inną stronę, jakby pozostałe wzbudzały jego żywiołowe obrzydzenie, jeśli zależy mi by kwiaty dotrwały do jutra, zawsze ostatecznie zostaję z pękiem pokrzywionych, suchych badyli.
Piszę o tym przy okazji kupna trzech mega róż dla mojej matki. Kosztowały mnie 4 dychy. Są wielkie, są piękne, są różowate po ostateczne krańce różowatości. I muszą dotrwać do jutra...
Może nie było by sprawy, gdyby nie deprecha. Byle co mnie teraz dołuje, a do tego choruję na chroniczne nadpostrzeganie. Choć oczywiście to może przypadek, że ponura i milcząca zwykle kwiaciarka, po wskazaniu tych akurat trzech okazów flory, przeszła metamorfozę niczym wilkołak w świetle księżyca i nagle stała się ożywiona i gadatliwa. Ludzie, którzy próbują was zasypać lawiną słów, zwykle robią to po to by coś ukryć. Podświadomie próbują załadować nas taką ilością faktów by trudno było w tym rumowisku odnaleźć te właściwe.
Może mi się oczywiście zdawało, ale myślę, że wyczułem w niej ulgę człowieka, który sprzedał twarożek na minuty przed upłynięciem terminu ważności, nutkę oszukiwania samego siebie, że to, co się sprzedaje nie jest ostatecznie wcale takie złe i poczucie winy, gdy takie przekonywanie nie okazuje się do końca skuteczne.
Na odchodnym powiedziała coś, co ostatecznie zmroziło mą udręczoną nienawistnym zakupem duszę: One potrzebują dużo wody. Jak dużo? Dlaczego? Takie rzeczy mówi się przecież, gdy wątpi się w jakość własnego towaru i część winy za ewentualną usterkę próbuje się zwalić na klienta.
No nic, zaraz jadę do Gottenhaven, obżerać się na koszt Awarii, a potem w towarzystwie lotnej ekipy i dwóch butelek Sangrii napaść na Aube, która ma nam wyświetlać filmy na rolecie. Tymczasem jednak obserwuję róże...hm, czy ten płatek nie był przed chwilą prosto?

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz