wtorek, 28 listopada 2006

Opowieść o niczym


Religia pomaga dobrym
ludziom i psuje złych

Przynoszę staremu Borysowi 2 jogurty, 5 bułek kaiserek i 2 kiełbasy śląskie. Borys uśmiecha się uśmiechem szerokim, szczerbatym i strasznym. Był marynarzem, za komuny dwa razy zwiał ze statku gdzieś w Afryce. Za pierwszym razem wrócił z mendami i malarią, za drugim, cudem prysnął gościom, którzy chcieli sprzedać go do kopalni soli. Wrócił innym statkiem a za ucieczkę bezpieczniki wsadziły go na 7 lat do Sztumu.
Kładę na stole zakupy i gazety nazbierane dla niego po ławkach w parku i na przystanku. On uśmiechając się wyjmuje kafel z tyłu pieca i wyciąga coś błyszczącego. Naszyjnik, myślę, ale jest śmieszniej. To indyjskie monety. Sześciany, koła, romby i kwadraty, w każdej wywiercone cztery otwory. Razem spięte srebrnym łańcuszkiem. Tak podobno nosili je miejscowi, gdy Borys wrzucał węgiel do kotłów i był wystarczająco młody na mendy i ucieczki. Odpina dwie monety i upuszcza mi na dłoń.
Przez moment czuję się jak Charon, przewoźnik. Dwie monety, po jednej na oko. Patrzę na starca i prawie że widzę jak dojrzewa do decyzji by zatrzymać swoje serce.
Wypijamy cienką pseudoherbatę typu „Saga”. Patrzę przez okna, otwierające się na pastelową mgłę. Wychodzę. Z góry schodzi stara raszpla spod czwórki, z którą Borys serdecznie się nienawidzi. Słyszałem, że kiedyś truli sobie nawzajem psy. W końcu Borysowi spłonął gołębnik. Borys ścierpieć podobnej obrazy nie potrafił i w towarzystwie 39, sypiących popiołem ze skrzydeł, gołębich upiorów wykopał drzwi pod czwórką, wywlekł z kibla męża kolejarza i na oczach kobity tłukł go z pięści, aż mu krew poszła z kostek. Facet zasłaniał się jak mógł, klęcząc na dywanie ze spodniami owiniętymi wokół kostek, a Borys przerywał sobie tylko co czas jakiś by pchnąć wrzeszczącą babę z powrotem na kanapę.
W końcu się zmęczył i powiedział: Ja baby nie uderzę, ale jak mi jeszcze raz podskoczysz to ci chłopa ożenię z kosą.
Co za to miał Borys, nie wiem, ale jak już wyszedł to kobita ograniczyła się do nienawistnych spojrzeń. Teraz ja wychodzę z tych drzwi, widzę jej spojrzenie i czuję jak i mi się udziela trochę tej nienawiści. Kiedyś Borys umrze, myślę, a razem z nim umrą te wszystkie opowieści.
Czasem chodzę dla niego na pocztę. Ma córę w Belgii, co to podobno zna się z pierwszą damą RP, znaczy z samą Teresą Orlowski. Co ciekawe nie z oślizgłego okresu jej życia, ale wcześniej, jeszcze z czasów pracy w zakładach mięsnych. Borys dostał kiedyś „Foxy Lady VIII” z autografem. Córa co 2 - 3 miechy przysyła mu pieniądze, bo Państwo Polskie ze swoją opiekuńczością dawno by już Borysa zabiło.
Przenikam przez strefę smrodu uryny, wychodzę za bramę i poza dzielnicę. Krążę ulicami we mgle. Szukam Lenn w Empiku. W końcu wyciągam Pazurkowatą znad książek i zgłębiania niezwykle frapującej kwestii kultury pucharów lejkowatych, czy czegoś w tym duchu. Potem zaś kreślimy pętle i zawijasy w niewielkim parku koło Akademii. Jest bardzo ciepło. Przenikamy z jednej latarnianej bańki światła do drugiej. Pod nami spokojnie śpią martwi Niemcy. Mgła daje złudzenie ciszy.

Przymyka oczy i słucha
wilki opadły październi -
kowe wzgórza jego myśli

(Gardner)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz