wtorek, 21 listopada 2006

What about evil


Dziś będzie coś naprawdę starego i z innej bajki, choć mam wrażenie, że co niektórzy zczają bazę od pierwszego słowa...

ARGH Wystękał wczesnym rankiem Kostek, nachylając się nad muszlą klozetową. Jego ręka już od dłuższej chwili błądziła pośród jej zawartości, poszukując w przepastnej głębi puszki kaliber 35, którą wczoraj nieopatrznie połknął, przy jednym z ze swoich słynnych pociągnięć.

ARGH Zawył, gdy na jego palcu wskazującym zacisnął się miniaturowy wianuszek ostrych jak szpileczki ząbków. Z godnym podziwu jak na tę porę dnia... no dobra, nocy, refleksem, wyszarpnął rękę z czeluści.

ARGH Krzyknął, gdy jego pracujący pełną parą (spirytusową) ośrodek nerwowy pojął cóż to za obiekt przyssał się do palca wskazującego a obecnie przymierzał się też do serdecznego. Małe, czarne, o oczach kipiących złośliwością, umieszczone w jakże znajomej twarzyczce. Cimeries! zawył...

ARGH pisnął gdy z nietkniętego środkami czystości sedesu trysnął strumień małych, zębatych paskudstw i powalił go na podłogę. Kostek poczuł tysiące ząbków przekazujących jego treść do setki pustych żołądków. Zrozumiał, że pogłoski o eksperymentach z klonowaniem przeprowadzanych przez Cimeries nie były wcale przesadzone.

ARGH Wył opętańczo konsumowany bez soli, czy choćby odrobiny chilli Kostek, gdy nagle pomieszczenie wypełniły mknące z wyciem i wirujące szaleńczo kawałki szkła. W rozerwanej ramie okiennej ukazała się mroczna postać.

ARGH westchnął Kostek czołgając się pod umywalkę i obserwując jak monstra galopują ku nowemu celowi. Mroczna postać ruszyła. Jej kształt rozmazał się, a wzrok ledwie nadążał za jej ruchami. Powietrze zawibrowało gdy z jej rąk wystrzeliły ciemnozielone kafelki i zaczęły oddzielać ciało od kości.

ARGH rozległo się gdy pierwsze rzędy atakujących zostały zdmuchnięte nawałą ceramiki. „Gres” pomyślał Kostek zasłaniając się profilaktycznie deską od klopa. W samą porę, bo wnętrze łazienki przypominało obecnie wnętrze mixera. (bez obrazy dla Mixera)

ARGH ryknęły niezwykle głośno jak na rozmiary swych zmutowanych gardziołek klozetowe głodomorki i falangą ruszyły na nowego wroga. Postać zaśmiała się, a przyciemnione światło odbiło się od matowych soczewek i taśmy klejącej. Kropla starego budaprenu brzdęknęła o posadzkę.

ARGH Pisnęło małe bydlę próbując dopaść pogromcę lotem koszącym z szafki, w chwili gdy natknęło się na wirujące ostrze szlifierki kątowej, którą postać wywijała, trzymając za kabel. Atmosfera wyrażnie się zagęściła przypominając obecnie wnętrze sokowirówki pełnej przejrzałych pomidorów.

ARGH Wycharczało ostatnie okropieństwo miażdżone pancerną podeszwą trampka marki Vans. Pułkownik Kiszczak uśmiechnął się pod wąsem, pociągnął spory łyk z tkwiącej dotąd w kieszeni butli Kubusia i wytarł o spodnie okrwawioną szpachelkę, którą dobijał rannych.

ARGH zdziwił się Kiszczak gdy Kostek wyskakując z oplatającego dotąd jego umięśnione ciało ręcznika, nagle rzucił mu się w ramiona. „My hero!” westchnął czule i żyli długo i szczęśliwie... Nieee, to zbyt straszne nawet dla mnie...

Kilka słów gwoli wyjaśnienia. Argh było krótką formą literacką, mojego skromnego autorstawa, która święciła tryumfy przez kilka lat istnienia Gratki. Formę narzucało jej ograniczenie do mniej więcej 30 słów na kuponie oraz układ alfabetyczny gazety. Dawniej przy każdym Argh był kolejny numer, a cała sztuka polegała na tym by mimo wszystkich tych ograniczeń upchnąć w każdej części maksymalną ilość treści. Całość była oczywiście znacznie zabawniejsza, gdy znało się występujących w niej ludzi i kontekst, np: moje, poklejone niegdyś na trzy miliony sposobów okulary z krystalicznymi soplami kilku rodzajów kleju pomalowanych zgrabnie markerem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz