wtorek, 14 listopada 2006

Nie ważne dokąd uciekasz, ważne skąd


Jesień. Wiatr. Morze jeży się szarą sierścią. Koniec świata odcięty płotem. „Ogrodzili mój świat”, powiedział Marzan dawno temu pośród wzgórz. Patrzę przez metalową sieć na schody prowadzące ku wodzie. Gdy kiedyś zszedłem po nich i spojrzałem w dół, zobaczyłem gwiazdy. Gwiazdy w dole, gwiazdy w górze. Koniec świata w Brzeźnie, jak czarny kontrapunkt w mojej głowie albo obrazach Beksińskiego.
Piotruś Pan w czerwieni. Jesień w Nibylandii. Spadające liście i szkielety syren na obmywanej oleistymi falami plaży. Martwy krokodyl i strzaskany budzik. Rower przemocy Batemana. Siny Ulster i doskonałość zamrożona w ostatecznym, krwawym punkcie na zawsze. Mój stary płaszcz ma w sobie zaklęte duchy. Jest praktycznie pozbawiony guzików i cały w szwach. Mięknie od deszczu, jest gładki i chłodny w dotyku. Jest ciężki, a w kieszeniach ma horyzont nieprawdopodobieństwa i włochatego pająka.
Jesień. Płaszcz. Wczesny mrok. Duchy wyciskane północnym wiatrem z mokrej skóry. Znów w mojej duszy gra Faith no more, Sisters of mercy, Manson, Tiamat. Therion, Rammstein i Closterkeler. Metallica znów ma swoją walkę na wzgórzu. Księżyc wyrywa się nagle spośród poszarpanych chmur, maluje ich brzegi platyną a ja słyszę Moonspell i Dimu Borgir.
Słyszę pieśni Kata, o najgłupszych słowach na świecie, które połączone z muzyką i nocą rozrywają duszę na strzępy.
Księżyc zachodzi, ale na mojej twarzy, tak jak w twarzy Piotrusia Pana, pozostaje coś księżycowego. Srebrzysta bladość. Księżycowa opalenizna.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz