Bazylia podnosi kawałek
postrzępionej nitki z mojego stołu i pyta
- Co to jest?
- Jakbyś wiedziała co to jest nie
trzymałabyś tego w ręku...
Bazylia jest ładna, niziutka i ma
siostrę zwaną jako Oregano. Ich starszy jest ogrodnikiem i dziewczyny rozdają
ludziom różne zadziwiające prezenty typu: natka pietruszki, włoszczyzna lub
kilo kalafiora. Co roku buszuję u nich pośród zielonego groszku. Skojarzyło mi
się to, po nowej książce Harris. Teraz mam ochotę na porzeczkowe wino, lub coś
równie śmiercionośnego. Czytałem też ostatnio "Sekretny dziennik Laury
Palmer", niestety nie poszedłem potem zaznajomić się bliżej z nieletnimi
córami nocy, głównie ze względu na te małe, ruchliwe stworzonka, które czasem
im towarzyszą. Za to może w końcu obejrzę Twin Peaks.
Nocą z soboty na niedzielę
siedzieliśmy w małym acz przytulnym mieszkanku Void i przedzieraliśmy się przez
kolejną sesję. Wyrobiliśmy się jak gacie w kroku, grupa wypasionych
przeciwników zrozumiała to w ciągu tych całych 40 sekund jakie dzieliły ją od
niebytu. Mieli szansę przeżycia jak bałwan w piekle.
Void dała mi herbatę z
prądem...czyżby zamierzała mnie upić? Może potrzebuje jakiejś nerki alboco?
Nad ranem dożywialiśmy się
chlebem z dżemem truskawkowym. To właśnie wtedy między zębami utkwiło mi małe, złośliwe
ziarenko, którego za cholerę nie można było wydobyć. Wiecie o czym
mówię...ARGH!!!
O 3 nad ranem dzwonek do drzwi, na
wycieraczce leży sobie róża. Void podnosi ją i wrzuca do zlewu, to Andrzej
żałuje za grzechy. Myślę sobie fajny gest i w ogóle, zdobyć różę o tej
porze...a tu w drodze powrotnej mijam kilkumetrowy klomb pełen błyszczących od
nocnej rosy róż.
Byłem w domu tak późno, a może
tak wcześnie, że nie opłacało się już kłaść. W tv leciał akurat film, w którym
jakiś typ z czaszką na twarzy ganiał z maczetą i tępił jakąś młodzież w
zamkniętym na noc akwaparku. Sceny w stylu: mknie panna rurą z wodą a tu z dna
przebija się maczeta. Kamera pokazuje wylot rury, z której nagle wyskakują dwie
nogi, zatrzymują się nagle z gwałtownym podskokiem i na zewnątrz wylewa się
posoka i przyległości. Wierzcie lub nie, od razu się rozbudziłem.
Poszukałem nitek i wykałaczek, i
rozpocząłem morderczy bój z ziarenkiem.
O 9 przyszła Bazylia i umyła mi
plecy. Potem usiadła przy stole nad stertą zapisanych szpargałów, które zmienią
się kiedyś w moją nieśmiertelną i nicującą rzeczywistość powieść
"Gdanzig". Spojrzała po stole, ujęła w palce nitkę i zapytała: co to
jest?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz