środa, 25 sierpnia 2004

Świat mija


Bazylia podnosi kawałek postrzępionej nitki z mojego stołu i pyta
- Co to jest?
- Jakbyś wiedziała co to jest nie trzymałabyś tego w ręku...
Bazylia jest ładna, niziutka i ma siostrę zwaną jako Oregano. Ich starszy jest ogrodnikiem i dziewczyny rozdają ludziom różne zadziwiające prezenty typu: natka pietruszki, włoszczyzna lub kilo kalafiora. Co roku buszuję u nich pośród zielonego groszku. Skojarzyło mi się to, po nowej książce Harris. Teraz mam ochotę na porzeczkowe wino, lub coś równie śmiercionośnego. Czytałem też ostatnio "Sekretny dziennik Laury Palmer", niestety nie poszedłem potem zaznajomić się bliżej z nieletnimi córami nocy, głównie ze względu na te małe, ruchliwe stworzonka, które czasem im towarzyszą. Za to może w końcu obejrzę Twin Peaks.
Nocą z soboty na niedzielę siedzieliśmy w małym acz przytulnym mieszkanku Void i przedzieraliśmy się przez kolejną sesję. Wyrobiliśmy się jak gacie w kroku, grupa wypasionych przeciwników zrozumiała to w ciągu tych całych 40 sekund jakie dzieliły ją od niebytu. Mieli szansę przeżycia jak bałwan w piekle.
Void dała mi herbatę z prądem...czyżby zamierzała mnie upić? Może potrzebuje jakiejś nerki alboco?
Nad ranem dożywialiśmy się chlebem z dżemem truskawkowym. To właśnie wtedy między zębami utkwiło mi małe, złośliwe ziarenko, którego za cholerę nie można było wydobyć. Wiecie o czym mówię...ARGH!!!
O 3 nad ranem dzwonek do drzwi, na wycieraczce leży sobie róża. Void podnosi ją i wrzuca do zlewu, to Andrzej żałuje za grzechy. Myślę sobie fajny gest i w ogóle, zdobyć różę o tej porze...a tu w drodze powrotnej mijam kilkumetrowy klomb pełen błyszczących od nocnej rosy róż.
Byłem w domu tak późno, a może tak wcześnie, że nie opłacało się już kłaść. W tv leciał akurat film, w którym jakiś typ z czaszką na twarzy ganiał z maczetą i tępił jakąś młodzież w zamkniętym na noc akwaparku. Sceny w stylu: mknie panna rurą z wodą a tu z dna przebija się maczeta. Kamera pokazuje wylot rury, z której nagle wyskakują dwie nogi, zatrzymują się nagle z gwałtownym podskokiem i na zewnątrz wylewa się posoka i przyległości. Wierzcie lub nie, od razu się rozbudziłem.
Poszukałem nitek i wykałaczek, i rozpocząłem morderczy bój z ziarenkiem.
O 9 przyszła Bazylia i umyła mi plecy. Potem usiadła przy stole nad stertą zapisanych szpargałów, które zmienią się kiedyś w moją nieśmiertelną i nicującą rzeczywistość powieść "Gdanzig". Spojrzała po stole, ujęła w palce nitkę i zapytała: co to jest?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz