czwartek, 5 sierpnia 2004

Mołotow serca


Miasto spowite w całun upału, leży ciężko dysząc z wywalonym jęzorem Motławy. Ospałe i lekko zdechłe nie ma siły by się dźwignąć i poczłapać w cień morenowych wzgórz. Jestem wyssany z sił i śpiący, do tego zdenerwowany, bo muszę przeprowadzić "Ostateczne rozwiązanie kwestii Gai". Czyli inaczej - rozstrzelać tekstem osobę, która mnie lubi, ale równocześnie igra ze mną i wykorzystuje. Jest mi z tym naprawdę źle, ale czuję, że jeżeli ja nie powiem jej prawdy, jak postrzegają ją ludzie, to nie zrobi tego nikt inny. Zawsze miałem tendencję do samopoświęceń, szlachetnych cierpień i użalania się nad sobą, ach! Tak czy inaczej, nim nastanie wieczór, będę miał o jedną znajomą / przyjaciółkę / kochankę / diabliwiedząco (niepotrzebne skreślić) mniej.
...Kurde! jak Magnolia się dowie to mnie zabije. Pożre, strawi, wydali i znowu zabije. Chyba, że zechce mnie wyswatać z jakimś niemieckim potworem o kwadratowych szczękach, ramionach jak koparka, przywleczonym z wschodnich landów.
W sumie mógłbym nic nie robić, poczekać aż cały problem wyjedzie studiować do Wałbrzycha... cóż my starzy kafelkarze mamy wstręt do nie skończonej roboty, stąd te blizny na rękach.
Wiecie, że kafelki często przeżywają domy a nawet całe dzielnice. Znam parę miejsc na mieście, gdzie po umarłych sklepach pozostały tylko wykafelkowane podłogi wyglądające znienacka, gdzieś pośrodku trawnika albo wynurzają się z błota i sadzy pośród wykopalisk. To pewnie jest jakiś rodzaj pocieszenia.

musnęła mnie dłoń twoja
chaps i już jest moja
czy muszę przypominać
nie głaszcze się rekina

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz