czwartek, 12 sierpnia 2004

Zmiany klimatyczne...


Cały dzień zakrzepły w farbie i w kurzu. Czas liczony kątem promieni słonecznych lejących się z okien. Naprawdę cieszyłem się na ten list, choć babka powiedziała, że bycie pułkownikiem to wariactwo. Tak babciu, jestem prawdziwym wariatem w tym szalonym świecie.

Skończyłem, umyłem się i przeczytałem list. Wszystko się zapadło.

Poszedłem na koniec świata pełen zimnej furii. Czułem się, jak maszyna słysząc w głowie Mansona.

Tak mój świat to popielniczka, płonę i spopielam się jak papieros, z każdą sekundą i uderzeniem serca.

Oceny oparte na fałszywych przesłankach, myśli oparte o wyobrażenia, nie fakty. Przez chwilę miałem ochotę czuć się jak Mentat.

Brzeźno przewala się na skrzydło wirując w szalonym nurkowaniu. Powietrze rozwyło się wokół symfonii zniszczenia, gdy mkną ku mnie wszystkie ginące światy. Poczułem się nieśmiertelny jak popiół.

Smugi kondensacyjne zza horyzontu. Wodorowe pochodnie wprost z mojej przeszłości. Pośród lodowych mgieł przesuwają się spiętrzone kadłuby wieżowców Cisowej.

Latarnie morskie Brzeźna rozcinają szwy nieba. W moich oczach rozkwitają wibrujące blaski słońc. Gubię molo. Chyba krzyczę gdy taktyczne uderzenie spopiela szkołę, w której oduczyłem się mówić.

Tracę lasek

Tracę część pętli

Kilka hoteli asystenckich

Jeden akademik i półtora tysiąca studentów

Płonie kościół zbudowany z cegieł dawnej baterii nabrzeżnej. Kiedyś tam byłem raz krzyknąć, że "Bóg jest głupi". Bóg pokarał mnie czarnymi kotami i pomorem falistych papużek.

Uskrzydlone trupy nurkują w dół teraz wraz ze mną.

Opadam, robię unik, odpalam termo-pułapki. Ona miała takie ciepłe usta, nim przestała dla mnie istnieć. Dziwka - szepczę, sukinsyn - odpowiada mi zza horyzontu. Pocisk omija mnie z rykiem, jak palec o krwistym paznokciu. Ale to przecież nie ona. Ona męczy studentów w Sopocie i wyprowadza się od matki z Grabówka. Ona jedna wie jeszcze jak mnie zniszczyć.

Królowa śniegu o ustach Madeleine Stowe.

Zaciskam śmiertelnie kciuk i już, ziemia drży cięta bruzdami torped. Mkną gruntem rozrzucając chodniki i podcinając drzewa.

uderzenie

tak

Pośród dymu z łoskotem cielsko bloku opada w chmurę pyłu. Od przodu w dół z grzechotem łamanych okien i kręgosłupów anten.

Storpedowałem Cisową

Brzeźno opada na plażę jak liść.
Wizja mija.
Nie ma już złości.
Jestem zimny jak trup.
Niemieckie wieści tracą na znaczeniu.

Ponad tą wodą zamykam oczy na wiatr...i przez chwilę nic nie czuję. Zaczynam się czuć oderwany gdy pękają te wszystkie nitki. Świat unosi mnie ku słońcu. Tu na końcu świata, bez psa przy nodze, bardziej jedyny niż kiedykolwiek czuję się...

samotny jak Bóg

...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz