Poniedziałek
Szary dzień przelewa się nad
głową. Przewalają się górą stratokumulopotwory, a deszcz siecze pożółkłą trawę.
Wszechświat jest mokry a szyby wyglądają jak bramy do matrixów. I ja jestem
dziś pełen płynów ustrojowych. Krew mnie zalewa i żółć wzbiera w żołądku. Wkopałem
pod stół puszkę fasolki po bretońsku, później jej poszukam. Od rana
przeczytałem Pilipiuka, 3 Polityki i pół "Złotego pelikana" Chwina, napisałem
dwa listy i wypiłem sagan herbaty...czuję się rozpaczliwie wydajny. A jeśli
chodzi o wydajność, wiecie kto przyczynił się najbardziej do rozwoju chirurgii?
Twórca karabinu maszynowego. Masowość Wielkiej Wojny stworzyła nowoczesnych
lekarzy. Też czuję się dzisiaj masowy, pełen herbaty i być może też fasolki, w
najbliższym czasie. Moje myśli jak karabin maszynowy strzelają seriami dookoła,
a iglica długopisu tępo wali w papier. Tylko poezja jest prawdziwa. Wszystko
jest wierszem, który wciąż się pisze.
Wtorek
Wieczorem zrobiło mi się lepiej. Aube
pięknie wyglądała stojąc na dworcu. Była cała w czerwieni, a wiatr bawił się
jej jasnymi, wiotkimi włoskami. Ostatnio jej ojciec mówi: Słyszałem, że masz
chłopaka. A ona: kochanka tato, osobę z którą się sypia. Za to ją kochamy, piękną
dziewczynkę w czerwonym płaszczyku, jasną słomeczkę, bezwzględną damę o pełnych
ustach...nie, nie zakochałem się.
Dodam jeszcze tylko, że w
ciemnościach podczas Harrego P., Void wyznała mi, że jest pustką także w innym
znaczeniu. Ucieszyłem się! W innym znaczeniu jestem puchem ostu.
Środa
Dziś w miejscu gdzie szukają
szkieletu krzyżackiego zamku, zobaczyłem jedną z nieistniejących ulic. Pół
metra pod ziemią równy bruk, granitowe krawężniki, pasek drobnego bruku i
chodniki. To wszystko w ramkach fundamentów wymiecionych domów. Widać przekroje
piwnic. Pokruszone cegły, rude smugi korodującego metalu i kołtuny spalenizny, powstałe
gdy tysiącletnie miasto w 4 dni zapadło się w ziemię, a na niebie wzeszły
czerwone gwiazdy. Niedaleko na murku, równo ułożone przez jakiegoś archeologa: klucz,
obtłuczona porcelanowa tancerka i pół fajansowej cukierniczki.
Dzień był piękny i nieprzyzwoicie
było tam stać. Minąłem keję Fryderyka Chopina, gdzie bija się niemieckich
turystów w celu przeprowadzeniu transferu własności i na Długim Pobrzeżu spotkałem
Niedzielę. Podążał gdzieś z kobietą w bursztynach. Podobno jest zajebista, za
poprzednią chciał 2 piwa, za tą co najmniej 3. Jeszcze słowo o Niedzieli, jest
poetą. Pisze krótko i zajebiście. Jakiś czas temu wyleciał z filozofii i dostał
powołanie do armii, 3 dni później był juz w Londynie. Wpadł do domu na wakacje.
Lądowałem u znów tragicznie
zakochanego Sławka. Jak go słucham to też robi mi się tragicznie. Na horyzoncie
ukazały się dwie interesujące panny, akurat gdy im się przyglądaliśmy, zdjęły
bluzki i stanęły sobie topless, a tu taki ziąb. Błysnął flash. Popatrzyłem na
Sławka i mówię, że znając mechanikę przypadku w moim przypadku, to na pewno
zaraz tu do nas przyjdą. Chwilę później stały metr od nas, Sławek donosił
sznury bursztynu, fotograf strzelał fotki zza sławkowej lady, a ja delektowałem
się wszelkimi krzywiznami i opływową linią. Dziewczyny zamieniały się
miejscami, mogliśmy więc spokojnie i szczegółowo kontemplować wszelkie niuanse
zjawiska. Zdjęcia w przyszłym tygodniu w Fakcie.
W Aktorach Lennonka dosiadała okrakiem
ławkę w swych hippisowskich spodniach. Wygląda na zużytą, właśnie napisała
700minutową pracę. Na szczęście sesja już obumiera. Na koniec zaś wpadł Phantom
z kiścią bananów. Nie 5 nie 10, kiść. A ja ruszyłem ze Sławkiem na poszukiwanie
flipsów i kolektury lotto. Do jutra pewnie będę milionerem
Dziś
Leżałem na przęśle zerwanego
mostu, podniosłem wzrok. Z 200
metrów dalej na plakacie laska w bikini leżała w takiej
samej pozycji. Przez sekundę miałem wrażenie, że patrzę w jakieś alternatywne
lustro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz