sobota, 19 czerwca 2004

Same zaległości, czyli czekan spod poduszki


Poniedziałek
Szary dzień przelewa się nad głową. Przewalają się górą stratokumulopotwory, a deszcz siecze pożółkłą trawę. Wszechświat jest mokry a szyby wyglądają jak bramy do matrixów. I ja jestem dziś pełen płynów ustrojowych. Krew mnie zalewa i żółć wzbiera w żołądku. Wkopałem pod stół puszkę fasolki po bretońsku, później jej poszukam. Od rana przeczytałem Pilipiuka, 3 Polityki i pół "Złotego pelikana" Chwina, napisałem dwa listy i wypiłem sagan herbaty...czuję się rozpaczliwie wydajny. A jeśli chodzi o wydajność, wiecie kto przyczynił się najbardziej do rozwoju chirurgii? Twórca karabinu maszynowego. Masowość Wielkiej Wojny stworzyła nowoczesnych lekarzy. Też czuję się dzisiaj masowy, pełen herbaty i być może też fasolki, w najbliższym czasie. Moje myśli jak karabin maszynowy strzelają seriami dookoła, a iglica długopisu tępo wali w papier. Tylko poezja jest prawdziwa. Wszystko jest wierszem, który wciąż się pisze.

Wtorek
Wieczorem zrobiło mi się lepiej. Aube pięknie wyglądała stojąc na dworcu. Była cała w czerwieni, a wiatr bawił się jej jasnymi, wiotkimi włoskami. Ostatnio jej ojciec mówi: Słyszałem, że masz chłopaka. A ona: kochanka tato, osobę z którą się sypia. Za to ją kochamy, piękną dziewczynkę w czerwonym płaszczyku, jasną słomeczkę, bezwzględną damę o pełnych ustach...nie, nie zakochałem się.
Dodam jeszcze tylko, że w ciemnościach podczas Harrego P., Void wyznała mi, że jest pustką także w innym znaczeniu. Ucieszyłem się! W innym znaczeniu jestem puchem ostu.

Środa
Dziś w miejscu gdzie szukają szkieletu krzyżackiego zamku, zobaczyłem jedną z nieistniejących ulic. Pół metra pod ziemią równy bruk, granitowe krawężniki, pasek drobnego bruku i chodniki. To wszystko w ramkach fundamentów wymiecionych domów. Widać przekroje piwnic. Pokruszone cegły, rude smugi korodującego metalu i kołtuny spalenizny, powstałe gdy tysiącletnie miasto w 4 dni zapadło się w ziemię, a na niebie wzeszły czerwone gwiazdy. Niedaleko na murku, równo ułożone przez jakiegoś archeologa: klucz, obtłuczona porcelanowa tancerka i pół fajansowej cukierniczki.
Dzień był piękny i nieprzyzwoicie było tam stać. Minąłem keję Fryderyka Chopina, gdzie bija się niemieckich turystów w celu przeprowadzeniu transferu własności i na Długim Pobrzeżu spotkałem Niedzielę. Podążał gdzieś z kobietą w bursztynach. Podobno jest zajebista, za poprzednią chciał 2 piwa, za tą co najmniej 3. Jeszcze słowo o Niedzieli, jest poetą. Pisze krótko i zajebiście. Jakiś czas temu wyleciał z filozofii i dostał powołanie do armii, 3 dni później był juz w Londynie. Wpadł do domu na wakacje.
Lądowałem u znów tragicznie zakochanego Sławka. Jak go słucham to też robi mi się tragicznie. Na horyzoncie ukazały się dwie interesujące panny, akurat gdy im się przyglądaliśmy, zdjęły bluzki i stanęły sobie topless, a tu taki ziąb. Błysnął flash. Popatrzyłem na Sławka i mówię, że znając mechanikę przypadku w moim przypadku, to na pewno zaraz tu do nas przyjdą. Chwilę później stały metr od nas, Sławek donosił sznury bursztynu, fotograf strzelał fotki zza sławkowej lady, a ja delektowałem się wszelkimi krzywiznami i opływową linią. Dziewczyny zamieniały się miejscami, mogliśmy więc spokojnie i szczegółowo kontemplować wszelkie niuanse zjawiska. Zdjęcia w przyszłym tygodniu w Fakcie.
W Aktorach Lennonka dosiadała okrakiem ławkę w swych hippisowskich spodniach. Wygląda na zużytą, właśnie napisała 700minutową pracę. Na szczęście sesja już obumiera. Na koniec zaś wpadł Phantom z kiścią bananów. Nie 5 nie 10, kiść. A ja ruszyłem ze Sławkiem na poszukiwanie flipsów i kolektury lotto. Do jutra pewnie będę milionerem

Dziś
Leżałem na przęśle zerwanego mostu, podniosłem wzrok. Z 200 metrów dalej na plakacie laska w bikini leżała w takiej samej pozycji. Przez sekundę miałem wrażenie, że patrzę w jakieś alternatywne lustro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz