niedziela, 12 lipca 2015

Przecież czuję co czuję

Nie lubię gdy temperatura
na zewnątrz mnie jest wyższa
niż wewnątrz mnie

Teraz będę musiał napisać o ślubach. Byliśmy ostatnio na trzech a czeka nas czwarty. Biorąc pod uwagę że w tej właśnie chwili moja babcia w Mławie umiera w bólu na raka wszystkiego, wyszło to cokolwiek ironicznie.
Najpierw marsz pochodu weselnego Landryny przez WhiteTown za kobziarzem, na którego widok ktoś krzyczał niech żyje Andrzej Duda. Landryna odstawiła taniec w czerwieniach z tradycyjnym obdrapywaniem sufitu szpilkami, my mieszaliśmy kuchnię grecką z drinkami z amerykańskich filmów w otwartym barze, Cuba Libre my favorite. Ukrywanie się po kątach Hotelu Haffner z innymi gośćmi przed zabawami, których miało nie być i pokazy sztuk barmańskich, koleś podobno jest 20 na świecie i rzeczywiście pokazał co nieco, choć przyznam, że na tym etapie zabawy wszyscy zapewne liczyli, że z któregoś z fruwających nad nim naczyń chlapnie na niego Curacao a następnie na całość opadnie pochodnia.
Następnie rykoszetem trafiłem na wieczór panieński Hani. Plaża noc, chłód piasku, głosy w ciemnościach i czerwona linia na horyzoncie. Holowaliśmy ją potem przez lasy w kierunku Zaspy a w mroku, gdzieś po prawej wibrował etnicznie Flonder Festiwal.
Ślub spokojny i delikatny jak muślin opadający przez upał. Dzień przez palce za Oliwką w Olivie. W tle stąpały koniki, karpie pluskały w stawach a ciepły wiatr poruszał liśćmi, płatkami kwiatów i długo nie dał zgasnąć racy na weselnym torcie
Potem gotyki Świętej Brygidy i koleżanka z pracy Szponiastej przemykająca w bielach przez światłocienie.
Na koniec zaś Tau powróciła na chwilę z warszawskich zaświatów zabraliśmy ją więc na piwo do pogrobowca dawnej Herbaciarni a następnie tuczyliśmy bułami i krążkami z cebuli w amerykańskiej pseudo restauracji rekomendowanej przez  Lennonkę.
Tymczasem gdy nikt nie patrzył, rozwinęła nam się firma. Szef nabrał obiektów. Trafiliśmy więc ponownie na pierwszą  linię frontu walki z chaosem. Trzy dni przywracaliśmy do używalności obiekt w Rumi, do którego jechało się przez nieskończoność, za to wracało krótko, bo chyba ani razu nie udało mi się tego powrotu nie przespać. W każdym razie tubylcy odkryli nagle, że w dżungli za oknami mieli rabaty i zatrzymywali się w szoku w drzwiach klatek, odkrywając, że kafelki na podłogach mają jakiś kolor. Potem wylądowaliśmy na Patio Róż...
Byliśmy tam już kiedyś, ale okazaliśmy się za drodzy. Niestety ktoś tam w końcu zrozumiał, że koszty łączą się jednak z jakością usług, powróciliśmy więc po 3 latach by zacząć wszystko od nowa. a jest co. Jak sama nazwa wskazuje okolica jest obsiana 15 odmianami róż, występującymi zwykle w zwartych formacjach przez ludzi, którzy je muszą pielić nazywanych "grządkami zagłady", Mam kolce powbijane nawet w stopy, cholera, znalazłem nawet jakieś wbite w tyłek.a ramiona mam jak celtycki druid.
Zamiast nawozu zostawiamy tam krew, pot i łzy.
Codziennie schnę po deszczu i smażę się w słońcu
Codziennie ostatnio boję się i zamykam mój strach w tworzeniu rzeczy dziwnych a niepraktycznych i marszu do linii horyzontów istniejących wyłącznie w mojej głowie.
Codziennie budzę się wyczekując wieści z Mławy i wsłuchując się w siebie bo spieprzyło mi się coś poważnie z okiem i tradycyjnie, zgodnie z moją hipochondryczną etyką, czekam, aż zapadnie wieczna noc.

Całe to cierpienie jest po to
by łatwiej było odejść

(Ktoś kto umieranie na raka ma już za sobą)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz