- Gryzoń z Amazonii?
- Anakonda
Patrzyliśmy na to same wzburzone morze. Ciemny grafit
poprzetykany smugami piany. Ja miałem go tuż za plecami, osłaniany jedynie
wzniesieniem wydm. Lady Pazurek widziała go z oddali Podniebnych Łąk.
Rozmawialiśmy przez telefon o tym samym szalonym morzu, ja czując na twarzy
słony pył, ona obserwując ciemną kreskę szaleństwa na horyzoncie. Ten sam wiatr
przemykał mi pomiędzy żebrami i burzył jej włosy, gdzieś wysoko ponad miastem.
Ja blisko ona daleko. Ja na dole, ona na górze. Jasny anioł pod nieskończonym
błękitem i sterany diabeł wśród wirujących ziarenek piasku.
Chmurzy się. Pancerne cienie chmur suną ulicami, załamują
się na ścianach i dachach. Kończą mi się glany i ostatkiem sił dają znać o
swoim istnieniu gwoździem przechodzącym na wylot przez uklepaną podeszwę. To
taka paskudna rana robiąca się powoli i po trochu, aż człowiek zauważa, że idąc
po schodach zostawia krwawe ślady. Upojna, wieczorna sesja z brzeszczotem i
kombinerkami, a mam w tych butach przejść za tydzień jakieś góry...
Poza tym skończyło mi się w domu jedzenie.
Brak mi ostatnio pasji, brak mi też kontaktu z wami.
Prowadząc bloga zdalnie czuję się czasem jakbym pisał w pustkę.
W sumie to nawet zabawne jak w ciągu ostatnich dwóch lat po
cichu obumarł mój świat. Nic to, zaraz ruszę pod to nakrapiane metalem niebo
poszukać jakiej zmiany. Podobno istniejemy po to by próbować.
Życie to jedno wielki gówno,
a później się umiera.
Taa, chciałoby się
(Meyer)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz