...och! Moja babcia je niczym
ptaszek... dodo
(Avatar)
Kiedyś zabetonowaliśmy cały dźwig
na pobliskiej budowie. Robotnicy zostawili świeży beton, a my jako że mieliśmy
żal za odebranie nam placu, oraz ogólnie taką fantazję, zabetonowaliśmy nim
każde koło, kółko zębate czy pas transmisyjny. Użyliśmy nawet zbrojenia. Gdy
skończyliśmy, całość wyglądała jak monstrualny, betonowy czołg. Do dziś
pamiętam jak na drugi dzień staliśmy z zadartymi głowami i wsłuchiwaliśmy się w
wiązankę, jaką informował o swym niezadowoleniu i ogólnym żalu do świata
operator, który kilkanaście metrów wyżej odkrył, że z dźwigni i tablicy
rozdzielczej można zdjąć dwudziestokilowy odlew.
Ogólnie nie lubiliśmy się z tą
budową. Zajęła Ostatni Plac, pofałdowaną łąkę pociętą zapadłą siecią okopów,
ziemianek i innych pozostałości osiedlowych wojen. Zarośniętych kątów do picia,
boiska, hałd piachu i słynnego betonowego trzepaka, na którym dzieciaki
powiesiły swojego rówieśnika, bawiąc się w Janosika. Podobno mieli go zdjąć na
czas, ale akurat matki wołały na obiad...
W ten plac wsiąkał nasz pot, łzy
i krew, wcale nie metaforyczna, bo wspomniane wcześniej osiedlowe wojny
traktowane były z całą powagą. Strefy wpływów poszczególnych podwórek i bloków
przesuwały się zaś z pomocą kamieni, kurzącego pyłu i pał nabijanych gwoździami.
Oczywiste dla nas było, że nikt tego placu bez walki nie dostanie.
Gdy pierwszego dnia rano otoczono
cały teren płotem, wieczorem stałem już oparty z białowłosym Balbiną o ostatni
przekrzywiony słupek i informowałem wracających ze sklepu kolesi: Tu był
płot...
Z tego co wiem była to budowa z
rekordową liczbą pożarów i wymienianych stróżów. Dwóch skończyło w szpitalu.
Potrafiliśmy na rowerach, okrążać
kanał portowy i z łąk koło Siarkopolu przywozić ogromne, żółte bryły siarki.
Podpalało się je potem przy korzystnym wietrze i atmosfera na budowie stawała
się cokolwiek gęsta.
Przekarmione psy, które nie
chciały nikogo gonić, jeżdżące po wykopach koparki widma i pierwsze na lekcji
słowa mojej historyczki, zresztą niezłej laski zaraz po studiach, "że jeśli
jeszcze raz wrzucę coś do pompy i to coś będzie klekotać przez cała noc do
świtu, to ona załatwi mi osobny tryb nauczania...
Dziś blok, który postawiono w
tamtym miejscu wygląda już na stary, ludzie, którzy w nim mieszkają, nie mają
pojęcia o cały heroizmie i tragikomicznych zdarzeniach spoczywających pod jego
fundamentami. Uczestnicy tamtych zdarzeń, jak na prawdziwych brzeźniaków
przystało nie żyją, siedzą w więzieniach, Irlandii tudzież stoją właśnie wokół
mnie uzbrojeni w smukłe flaszki klasy Szery i zachęcają mnie do pisania,
przypominając sobie ze śmiechem opowieści prawdziwe i całkiem zmyślone. Sucha
trawa na wydmach jest miękka i wygodna, fale uderzają w brzeg, mkną dalej lądem
by połączyć gdzieś daleko wszystkie oceany świata. Na czarnym niebie króluje
zimowy Orion, zmieniają się ludzie trzymający mi nad kartką zapalone
zapalniczki.
Każdy ma jakieś dzieciństwo.
Nasze było dzieciństwem dzikich zwierzątek, wilczków szarpiących się za uszy,
kociąt wbijających sobie nawzajem ostre ząbki w kark. Wiatr niesie muzykę od
strony Sopotu. Fale i wino bulgoczą w ciemnościach. Wszystko płynie.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz