czwartek, 26 maja 2016

Czy możesz być miły dla maszyny, która cię kocha?

Wisiał tuż ponad słoneczną tarczą w
oddechu biliona bomb wodorowych
(Watts)

W zeszła sobotę mieliśmy fuchę. Właściwie dwie. Klient wysłał nas najpierw na Górną Orunię do swojej siostry, żebyśmy przycięli jej żywopłot. Dom stał na krawędzi skarpy, ponad rozległą kotliną wypełnioną  powietrzem i blaskiem. Zieleń kipiała niczym w tyglu czarownicy, a cały horyzont zajmowało swą zmienną geometrią  Miasto, ale wróćmy do zieleni... Nie braliśmy ze sobą żadnych drabin, klinów czy dynamitu, bo po co, przecież to tylko żywopłot, tylko że składający się ze szpaleru pięciometrowych mirabelek o kolcach wyrosłych wprost z głębin ery mezozoicznej, kiedy to rysowały lakier tyranozaurom. A to był dopiero początek.
Oczywiście nasz Alfa Team jest zdolny do wszystkiego, odpaliliśmy więc piły, uchwyciliśmy bohatersko sekatory i ruszyliśmy z brawurową szarżą na czołgi. Korony spadały w girlandach drzazg, odwieczna wilgoć parowała w niespodziewanych promieniach słońca a z góry niczym czarny, tłusty deszcz opadały milionami mszyce, pokrywając nas równą, stale odnawialną warstwą. jak tylko je z siebie ścieraliśmy, miażdżąc i marząc słodkim sokiem, natychmiast pojawiały się osy. Całość trzeba było oczywiście poćwiartować i poupychać w worki, było więc namiętnie i treściwie do samego końca. Później zaś udaliśmy się na Kowale gdzie zerwaliśmy stok wzgórza i rzucaliśmy za płot pacynami darni i jednym nieco zdezorientowanym kretem.
Na sam koniec, gdy już wracaliśmy z czapki Boh, właśnie odłożonej na deskę rozdzielczą wylazł ogromny pająk, śledzony naszym pełnym oniemiałej grozy wzrokiem, przeszedł majestatycznie parę kroków po czym spadł z plaśnięciem na podłogę, co znaczyło, że MOŻE BYĆ GDZIEKOLWIEK! Co się działo dalej możecie sobie wyobrazić.
Jest wiosna więc ostatnie trzy tygodnie były równie mięsiste. Tak mnie to jakoś zmęczyło, że zaczęło szarpać mi się serducho i podduszać w pół oddechu. Dziś za to, z okazji dnia matki udaliśmy się całą rodziną do Gottenhaven, gdzie w wyblakłym sznycie socjalistycznego sznytu Delicji spożyliśmy lody, kremy i galaretki, gdy już nabraliśmy pewności, że nie eksplodujemy pomknęliśmy w dół, by przewieźć babcię tunelem pod Wrzącą i obejrzeć rozrastające się macki terminalu DCT..
Z odkryć i nowości, gdy ostatnio torturowaliśmy roślinność na Wróbla, świat utonął w nagłym świście, grunt zadrżał a nad naszymi głowami przedefilował majestatycznie ogromny, natowski Galaxy. Wrażenie było niesamowite bo w tej okolicy kołują ciągle samoloty pasażerskie na osi lotniska w Rębiechowie, a dla Galaxy oczyścili niebo na całe dziesięć minut. Wyglądało to jakby na niebie przeleciał ogromny, szary sokół płosząc wszelki wróble i gołębie.
Nienawistnie rozkoszny ciężar wojny.

- Czy są futra z kretów?
- Jasne, weź to złap.
- No są pułapki na krety
- Ale krety się w nie nie łapią
(My)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz