poniedziałek, 10 grudnia 2007

Jest już wcześniej, kiedy myślisz


Znowu sny, intensywne i roztańczone dziko na krawędzi szaleństwa. Ostatni skończył się, gdy w nowej pracy, do której przyjęto mnie bez mojej wiedzy, Marzan, tłumacząc że „to bardzo proste, chodzi o translacje na ludzki bardziej skomplikowanych terminów” wręczył mi samouczek wypisany na kruchych ciastkach.
W niedzielę do herbaciarni wszedł Dan – Mrok w długim, czarnym płaszczu. Wyjął gitarę i drobno zadrukowane kartki i grał przez dwie godziny, aż drżały szyby i dusze. Śpiewał własne piosenki do własnych melodii, pośród których pojawiały się znajome myśli, twarze, historie. Zupełnie jakby słuchało się prawdziwego barda, opowiadającego świat, posiadającego dar opowieści.
A potem po prostu wszyscy wstaliśmy i ruszyliśmy w górę przez zapomniane parki, stare cmentarze i wilgotne bruki, dróg bez końca i początku. Pośród starych poniemieckich grobów zupełnie nowe. Dla mnie to szok, wychowałem się pośród cmentarzy na których daty śmierci krążył wokół środka lat osiemdziesiątych, a tu końcówki dziewiędziesiątych, dwutysięczne. Daty urodzin czasem nawet w latach siedemdziesiątych. Nagle pośrud tych gołych drzew i ukwieconych płyt poczułem na karku oddech czasu.
Szponiasta ciągnęła nas ku bramom, źle się czuła pośród umarłych, pod ich wzrokiem. Mnie nigdy nie przeszkadzali, bo z reguły tylko patrzą powstrzymując się od komentarza. Nim zostaliśmy powleczeni dalej, zatrzymaliśmy się na sekundę przy grobie bardzo młodej dziewczyny, która miała na nazwisko Rozkosz, kurcze ileż ja bym dał za podobne nazwisko.
Krążąc omineliśmy Enklawę rakowatych bud i domków, która obrosła jęzor starych fortyfikacji miejskich. Ogromne zielone żyły starych wałów ginące pośród drzew. Krwiobieg jakiejś dawnej, niespełnionej wojny widoczny jedynie z powietrza
To tu gdzieś gnieździła się Dziewczyna Z Dzieckiem, którą w Mercedes Benz zawiesił Huelle.
W końcu górny taras i osiedla, które wyrosły, gdy na chwilę odwróciłem się plecami, nagłe, morenowe doliny, w których możnaby ukryć całe dzielnice. Wysokie łąki ciągnące się trawiastymi stokami ku niebu. Przeoczone przez pracowitych urbanistów polne drogi, ze śladami końskich kopyt, zwieniające się w błotniste leśne dukty, spadające gwałtownie w dół ku miastu, wprost pomiędzy czerwoną koronkę secesyjnych domów.
W sobotę tańczyłem w ciemnościach oddychając kurzem, a w piątek oglądałem z Pazurkowatą film, ale o tym opowiem wam już następnym razem.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz