wtorek, 27 listopada 2012

Nie widzę więc wierzę


Leżę, nie mogę drgnąć. Nie mogę wstać. Ból czai się gdzieś w środku jak snajper wyczekujący aż wychylę głowę poza krawędź okopu. Jestem poprzeszywany błyskawicami cierpienia, nabita na pordzewiałe gwoździe bryła mięsa. Ciężki, zwalisty, bezużyteczny.
Nie mogę drgnąć, nie mogę się podnieść. Jestem wyspą pośród oceanu bólu, skowyt przepływa przeze mnie, uderza w przybrzeżne skały falami drgawek, wymywając ze mnie człowieczeństwo. Wyję i klnę. Klnę Boga, klnę siebie, choć raczej żaden z nas chyba nie zasłużył na tę ślepą nienawiść. Wszystko jest konsekwencją. To logiczne, że sam sprawiłem sobie ten ból, nikt nie jest w stanie nas skrzywdzić jak my sami.
Nie! Nie zasłużyłem na ten bezmiar beznadziei, wiecznego kołtunu szarości bez światła na końcu tunelu.
Jest mi gorąco. Leżę na brzuchu i mój własny ciężar powoli pozbawia mnie powietrza. Tracę myśli, okradany z życia, czuję jak wycieka ze mnie instynkt. Leniwie zastanawiam się czy mam jeszcze dość siły by zwlec się stąd na podłogę i popełznąć by umrzeć gdzie indziej.
Chyba nie dam rady iść do kościoła, złamię dane słowo i Bóg będzie mógł zakończyć świat.
Jestem jak brzydki motyl przykuty szpilką do sukna jak Frida rozpięta na strunie strzaskanego kręgosłupa.
Bez możliwego końca, wśród mijających powoli godzin modlę się o ognisty deszcz.

Za ich plecami, na szkolnym
parkingu siedzi Christine
czekając na zmierzch

(King)

*

1 komentarz:

  1. Przetrwasz to oblężenie i znów ruszysz przez noc. Jest jeden niezdobyty bastion - umysł. Jego nie można poddać. Wkrótce odwiedzę Cię w niedoli.

    OdpowiedzUsuń