niedziela, 21 lutego 2010

Płyńmy wraz ze strumieniem rtęci



Ta dzielnica nie ma oficjalnej nazwy. Mówią na nią Smętki, albo Wraki. To tu można spotkać na ulicy cienie byłych miłości, otrzeć się niespodziewanie o niespełnione obietnice. To tutaj w ciemnych klitkach szaleńcy o szklanych oczach rozśnieżonych obrazem rosyjskiej tundry rodem wprost z Neuromancera tworzą programy szpiegowskie, zawiłe hafty kraku, które znają cię i twoje życie od podszewki. To tutaj pisze się te programy, które cierpią. To tu bezcielesne sukkuby ze światłem rozświetlającym żyły zabiorą ci trochę wspomnień za szeleszczącą walutę, tak że życie stanie się odrobinę lżejsze. To tutaj kupić możesz „Primadonnę”, która zaprowadzi cię na nieskończone oceany przyjemności albo koszmaru, to tu nabędziesz „Battle Dust” by móc rzucić się z głuchym warkotem do gardła rzeczywistości. To tutaj mogę zerwać od płaszcza spękane od deszczu i słońca pagony i reagować na imię Shadow Jack i nie odpowiadać na męczące pytania o umarłą armię.
Nie ocalał nikt z kim mógłbym tam iść. To miejsce nie przyjęło by Pazurzastej tak jak ona nie przyjęła by jego a nie ufam już nikomu innemu by taką eskapadę zaproponować. Nie znam już nikogo, kogo mógłbym tam ze sobą zabrać, a kto mógłby mnie jeszcze potem lubić.
Podróż na dno nocy. Miejsce, które jest zdradą, blizną i zapomnieniem. Ruch w kąciku oka, indygo przepełniające wszystko na granicy nocy i świtu.
Co miesiąc to miejsce się kurczy ekonomia zabiera metal niczym Chrystus zmieniając go w wino. Wywożone są wraki, jak na wpół ogryzione szkielety ze sterczącymi ku niebu szpikulcami żeber wręg. Znikają domy. Umierają lub odchodzą kolejni ludzie. Kilku nawet znormalniało i przeszło na stronę dnia.
Tu nigdy nie zawitała literatura i czasem przeklinam sam siebie, że taki nietrwały ze mnie pisarz. Że pozwolę umrzeć temu miejscu wraz z moją ostatnią myślą.
Ostatnio Pazurzasta spytała czy i ja mam jakieś dzieci, o których jej nie powiedziałem. Odpowiedziałem, że nic mi o tym nie wiadomo, ale jeślibym je miał to właśnie tutaj. Robi się ciemno, na zewnątrz miliardem kropel rozdzwoniła się odwilż. Może wyjdę. Może pozwolę by noc musnęła me powieki błękitnymi palcami. Może ich poszukam.
Chodźcie do mnie! Przybywajcie. Sformujcie stado. Nadchodzi czas wiosny. Czas rui. Czas gonu. Czas polowania.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz