niedziela, 28 lutego 2010

Bo buty były za słone



Imieniny ojca. Telewizor grzmi.
Siedzą ciotki:
- Dawaj Justysia, kurwa, dawaj!
Ups przepraszam za moją łacinę.
- Nic nie szkodzi. - Podrywa się -
JUSTYNA ZAPIERDALAJ!!!

Na parę dni na miasto opadła mgła. Krążyliśmy w niej z Lenn siorbiąc żurawinówkę i słuchając jak butelka rzucona z Kociego Mostu uderza w ciemności o pękającą, zimową kreację Motławy. Dobrze się piło, dobrze gadało. Niespodziewanie wpadało się w nieskończone pola psich kup, które poczęły oddawać światu swój bogaty bukiet, autobusy jeździły na słuch.
Gdy mgła się podniosła było już ciepło, a śnieg zaczął umierać. Jes, jes, jes, zdychaj biały skurwysynu!
Na Cmentarnej Bramie, akurat gdy uskuteczniałem walca z moim drogocennym mopem za 1000 zł (Są takie, dacie wiarę. Boję się na niego oddychać), wyskoczyła jakąś Blond Rycząca Czterdziestka. Zamruczała jak rozgrzane Ferrari i miękkim głosem stwierdziła: Mhm, jaką mamy ładną gosposię... Na drugi dzień pojawiło się ich już sześć. Budynek jest wyższej klasy to i Lajdis reprezentują wyższy level zadbania i dyskretnego szelestu kiecek od Gucciego. Spiętrzyły się w korytarzu a Blond Strzała gestem przewodnika wskazała mnie i przedstawia: To właśnie pan, który o nas dba. Po czym wszystkie jak jedna uśmiechnęły się szeroko a mięsożernie i zaczęły w milczeniu czekać aż znowu pochylę się nad wózkiem. Czułem się trochę jak diabeł w kawale o geju w piekle: - Co tu tak zimno? - Pyta anioł. - Czemu? - diabeł na to – Spróbuj się schylić po drewno... Wcale nie miałem pewności czy jak się pochylę to nie poczuję w pośladku jakiś dopieszczonych, perłowych ząbków.
Spłynęła nawet na mnie lekka paranoja i zacząłem się lepiej ubierać, a moje Lamborghini wśród wózków, prowadzę z pasją i finezją Alana Prosta.
Kiedy indziej i na innym piętrze, otwierają się drzwi i wyskakuje rozchichotana ekipa tynkarzy – malarzy. Jest jeszcze trochę pustych mieszkań, część przerabiają nowi lokatorzy. W każdym razie patrzę, a to same dziewczyny. Stanęliśmy naprzeciw siebie: Tynkarki – Malarki i Sprzątaczyk, popatrzyliśmy na siebie i wszyscy wspólnie zaczęliśmy rechotać.
Coś jeszcze, a, czytałem ostatnio o kolesiu, który włamywał się na farmy, rozbierał, a następnie dziko onanizował tarzając w świeżym gnoju. Gdy trafiał na farmę, na której nie było gnoju, podpalał ją. Ja tam gościa rozumiem. Po całym dniu stresującej pracy, telepie się kilkadziesiąt kilosów na wieś, skrada się, włamuje... a tu nie ma obornika. Szlak trafia tak dobrze zapowiadający się wieczór. No przecież wściec się można.

Nie chcę chodzić z Pazurkiem
na łyżwy. Ja się męczę, bujam,
łydki bolą, a ona tylko przemyka
z tymi zębami na wierzchu.

(Lenn)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz