niedziela, 8 lipca 2007

Wdech


Wiatr, wiatr, wiatr, absolutnie dziki i wariacki. Przyginający drzewa do ziemi, ciepły, wyrywający z płuc wrzask dzikiej radości. Krzyczymy, drzemy się na wiatr, który z szaloną prędkością gna po niebie stada szarogrzbietych mustangów. Z wierzchu suchy i miękki, w głębi ciężki od tygodniowego deszczu świat drży rozkosznie pod nogami. Padamy, siadamy na piasku, zalewamy zdarte gardła Specjalem, Lechem i Gingersem, którego, na cześć pogody, Dragunow przyniósł cały plecak. Przewalamy się po piasku, pędzące ziarenka kłują policzki i zgrzytają między zębami. Krzyczymy, krzyczymy w niebo, leżąc, klęcząc, zrywamy się do biegu, bo to właśnie taki czas, czas biegu i krzyku, czas szaleństwa i błyskawic. Czas radości i wrzasku, upojnej rozkoszy unoszącej się w powietrzu, kiedy każdy może się poczuć dzieckiem świata. Szarpany psotnie, gładzony, utulony, mały i wielki. Cały, bez powodu absolutnie szczęśliwy. Wypełniony wszystkim po brzegi.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz