Lubię to lepkie uczucie
gdy cudza krew zasycha
mi na kostkach palców
(Średni Brat 3szklaneczek)
Byliśmy na 2012. Jeżeli widzieliście już masę filmów o końcu
świata i sądzicie, że nic was już nie jest w stanie zaskoczyć to się mylicie.
Ostatnio walczymy dzielnie w kończonym właśnie bloku w
Oliwie. Blok stoi tuż obok fabryki czekolady i chyba nawet samo powietrze jest
kaloryczne. Czuć nawet jaką czekoladę robią tego dnia, mleczną czy z
nadzieniem, jakim. Gdy otwieramy okna z odpowiedniej strony to pracujemy
permanentnie uśmiechnięci.
Wczoraj spotkałem się z Marzanem aby dowiedzieć czemu
straszy mnie po nocach moją możliwą nominacją do Nike. Gnając na Oliwską Pętlę
podobno omal nie zadeptałem Dehnela drepczącego z nieodłączną laseczką w ręku.
Podobno chce założyć knajpoklub literacki nach Langfur. Niech zakłada, jak
będzie gotowe wjadę mu tam z dresiarskim oberkomando.
Z Marzanem konwersacje zaczęliśmy w Barze Przy Pętli.
Zapachniało Mrokiem. Pomalowana na pomarańczowo buda rodem z kwitnących lat 70
zeszłego wieku. Prawdziwa mordownia wypełniona dość szczelnie ponurymi panami w
wieku bardzo średnim i ekstraktywną dymnopiwną zawiesiną w powietrzu.
Poprosiliśmy o słynne miejscowe szaszłyki. Gość wyjął długie rożno i kazał
pokazać ile mięcha i różnych zachęcających fafkulców ściągnąć. Do tego po
piwku. Mieliśmy jechać potem Do Biblos Głównos na spotkanie z polskimi
dziennikarzami grasującymi na co dzień pośród dzikich wejstlesów Rasyji. W celu
czekania na kolejkę udaliśmy się do Trolla, który jest akurat nieopodal torów.
W trakcie absorpcji płynów, podskakujących w takt podkręconych basów, doszliśmy
do wniosku, że w naszej operacji podboju literackiego świata, w trakcie to
którego zmurszałe autorytety będą trzaskać niczym gałązki pod podkutymi
podeszwami moich trampków marki Vans, będą mi potrzebne pomoce w postaci
„Listonosza” Bukowskiego i „Czarnej Matki” Stamma. Położyliśmy więc już z lekka
chwiejąc się, szeroko pojętą laskę na rosyjskojęzycznych dziennikarzach i
udaliśmy się kolejką w kierunku przeciwnym a mianowicie gotenhavskiej pakamery
M. Zanim tam dotarliśmy przemknęliśmy jeszcze przez opustoszałe,
małomiasteczkowe centrum Gottenhaven by wpaść do knajpy, w której udzielają się
stoczniowcy. Mrok się skoncentrował do materialnej formy, przeciekającej przez
palce. Grzmiące echem podwórka pokryte dachem, w kiblu na śmierć wystraszyła
mnie zmumifikowana babcia klozetowa.
Na koniec zapadliśmy „U Jurasa”, gdzie na ścianach wiszą
szaliki i stare mapy, na wielkim tv wykrzywia usta w uśmiechu Lady Gaga. I tu
kumulował się kwiat miejscowego wieku średniego. Popatrzyli na nas trochę kątem
oka od swojej wyspy. Potem zostaliśmy najwyraźniej uznani za swoich bo barman w
dresie postawił przed nami paluszki w porcelanowej, poobtłukiwanej głowie
murzyna. Chłopaki zdjęli ze ściany gitarę i pośpiewali, pośpiewaliśmy z nimi.
Pierwszy raz chyba słyszałem wykonanie Chopina na gitarę.
Od M zabrałem też wiersze zebrane Wencla, skoro już pracuję
w Matarni o rzut granatem od jego ogrodu to mogę zapoznać się z poetyckim
genius loci okolicy.
- A ty co byś chciał na urodziny?
- Eksplozję
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz