piątek, 20 listopada 2009

Ostatni prezydent Stanów Zjednoczonych



Lubię to lepkie uczucie
gdy cudza krew zasycha
mi na kostkach palców

(Średni Brat 3szklaneczek)

Byliśmy na 2012. Jeżeli widzieliście już masę filmów o końcu świata i sądzicie, że nic was już nie jest w stanie zaskoczyć to się mylicie.
Ostatnio walczymy dzielnie w kończonym właśnie bloku w Oliwie. Blok stoi tuż obok fabryki czekolady i chyba nawet samo powietrze jest kaloryczne. Czuć nawet jaką czekoladę robią tego dnia, mleczną czy z nadzieniem, jakim. Gdy otwieramy okna z odpowiedniej strony to pracujemy permanentnie uśmiechnięci.
Wczoraj spotkałem się z Marzanem aby dowiedzieć czemu straszy mnie po nocach moją możliwą nominacją do Nike. Gnając na Oliwską Pętlę podobno omal nie zadeptałem Dehnela drepczącego z nieodłączną laseczką w ręku. Podobno chce założyć knajpoklub literacki nach Langfur. Niech zakłada, jak będzie gotowe wjadę mu tam z dresiarskim oberkomando.
Z Marzanem konwersacje zaczęliśmy w Barze Przy Pętli. Zapachniało Mrokiem. Pomalowana na pomarańczowo buda rodem z kwitnących lat 70 zeszłego wieku. Prawdziwa mordownia wypełniona dość szczelnie ponurymi panami w wieku bardzo średnim i ekstraktywną dymnopiwną zawiesiną w powietrzu. Poprosiliśmy o słynne miejscowe szaszłyki. Gość wyjął długie rożno i kazał pokazać ile mięcha i różnych zachęcających fafkulców ściągnąć. Do tego po piwku. Mieliśmy jechać potem Do Biblos Głównos na spotkanie z polskimi dziennikarzami grasującymi na co dzień pośród dzikich wejstlesów Rasyji. W celu czekania na kolejkę udaliśmy się do Trolla, który jest akurat nieopodal torów. W trakcie absorpcji płynów, podskakujących w takt podkręconych basów, doszliśmy do wniosku, że w naszej operacji podboju literackiego świata, w trakcie to którego zmurszałe autorytety będą trzaskać niczym gałązki pod podkutymi podeszwami moich trampków marki Vans, będą mi potrzebne pomoce w postaci „Listonosza” Bukowskiego i „Czarnej Matki” Stamma. Położyliśmy więc już z lekka chwiejąc się, szeroko pojętą laskę na rosyjskojęzycznych dziennikarzach i udaliśmy się kolejką w kierunku przeciwnym a mianowicie gotenhavskiej pakamery M. Zanim tam dotarliśmy przemknęliśmy jeszcze przez opustoszałe, małomiasteczkowe centrum Gottenhaven by wpaść do knajpy, w której udzielają się stoczniowcy. Mrok się skoncentrował do materialnej formy, przeciekającej przez palce. Grzmiące echem podwórka pokryte dachem, w kiblu na śmierć wystraszyła mnie zmumifikowana babcia klozetowa.
Na koniec zapadliśmy „U Jurasa”, gdzie na ścianach wiszą szaliki i stare mapy, na wielkim tv wykrzywia usta w uśmiechu Lady Gaga. I tu kumulował się kwiat miejscowego wieku średniego. Popatrzyli na nas trochę kątem oka od swojej wyspy. Potem zostaliśmy najwyraźniej uznani za swoich bo barman w dresie postawił przed nami paluszki w porcelanowej, poobtłukiwanej głowie murzyna. Chłopaki zdjęli ze ściany gitarę i pośpiewali, pośpiewaliśmy z nimi. Pierwszy raz chyba słyszałem wykonanie Chopina na gitarę.
Od M zabrałem też wiersze zebrane Wencla, skoro już pracuję w Matarni o rzut granatem od jego ogrodu to mogę zapoznać się z poetyckim genius loci okolicy.

- A ty co byś chciał na urodziny?
- Eksplozję

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz