wtorek, 24 listopada 2009

Piekło nas nie zaskoczy



Sukienka typu: mała – czarna,
garderobiany odpowiednik
broni termojądrowej.

(Moore)

Wraz z wieczorem przybył deszcz, i przeminął. Powietrze pełne wilgoci, wilgoć skrząca się na nawierzchniach ulic w świetle sodowych latarni. Nad tym wszystkim pochylony księżyc jak storpedowany, srebrzysty krążownik. Poczułem zew nocy, złapałem się za siaty z makulaturą i poczłapałem na osiedle.
Za moim domem remontują blok. Stoi cały spowity w siatki i rusztowania. Spojrzałem na to obiecujące zjawisko od kontenera z surowcami wtórnymi i ogień inspiracji zapłonął w komorach spalania mego mózgu. Chyba nie muszę dodawać, że kolejne półtorej godziny spędziłem upojnie skradając się po rusztowaniach i zaglądając ludziom do mieszkań.
Niesamowite! Kiedyś napiszę monstrualne tomiszcze o tym co się dzieje za tymi szybami.
A tak poza tym gdy zjeżdżałem dziś ku Langfur dorwali mnie kanarzy. Siedziałem sobie grzecznie jak dobrze wychowany potwór z tyłu autobusu, gdzie zresztą kontrola ujawniła całą bandę podobnych mi stworów. Wszyscy oprócz mnie mieli dokumenty. Zachowując w sumie pogodną obojętność, pojechałem więc otoczony wianuszkiem barczystych panów do dworca, gdzie zresztą zmierzałem i poczekałem w autobusie z eskortą na radiowóz, który nie przyjechał. Autobus musiał zaraz ruszać, komando nie mogło zweryfikować moich danych, stwierdzili więc tylko: Jest pan wolny, i poszli. A ja jak bohater Prosiaka – Bliksa miałem ochotę biec przez dworzec krzycząc: Jestem wolny! Wolny!!!
W domu trafiłem na babkę z gorejącym płomieniem fanatyzmu w oczach i rękoma po łokcie unurzane w farbie olejnej w barwie Stare Złoto. Okazało się, że coś ją natchnęło (Pewnie sam dręczony chlupoczącą miesiączką Belzebub) do pomalowania wszystkich rur i rurek wystających ze ścian w jej mieszkaniu. Są ich dziesiątki. Pojawiały się wraz z rozwojem technologicznym domu i zapewne połowa jest zupełnie niepotrzebna. Tyle, że nikt nie wie która... Enywej babka postanowiła je wszystkie ujednolicić kolorystycznie, ale jak odkryła nie wszędzie była w stanie sięgnąć. Cóż jestem oczywiście wyższy, ale też i szerszy, kolejne pół godziny spędziłem więc ekscytująco wciśnięty za kibel, lodówkę i zestaw otłuszczonych szafek kuchennych. 
Jutro jedziemy ze Stasiem do Redy wyczyścić klatkę. Witaj kwasie, żegnajcie opuszki. Szef ma przyjechać po mnie pod sam dom, więc pełen wersal. Będę mógł jak prawdziwy burżuj pospać do wpół do szóstej.

Wpadam do domu, patrzę, a żona
leży naga w łóżku z obcym facetem,
a oczy u nich jakieś takie chytre.
Rzucam się do komputera, i
faktycznie, zmienili hasło...

(CKM)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz