Sukienka typu: mała – czarna,
garderobiany odpowiednik
broni termojądrowej.
(Moore)
Wraz z wieczorem przybył deszcz, i przeminął. Powietrze
pełne wilgoci, wilgoć skrząca się na nawierzchniach ulic w świetle sodowych
latarni. Nad tym wszystkim pochylony księżyc jak storpedowany, srebrzysty
krążownik. Poczułem zew nocy, złapałem się za siaty z makulaturą i poczłapałem
na osiedle.
Za moim domem remontują blok. Stoi cały spowity w siatki i
rusztowania. Spojrzałem na to obiecujące zjawisko od kontenera z surowcami
wtórnymi i ogień inspiracji zapłonął w komorach spalania mego mózgu. Chyba nie
muszę dodawać, że kolejne półtorej godziny spędziłem upojnie skradając się po
rusztowaniach i zaglądając ludziom do mieszkań.
Niesamowite! Kiedyś napiszę monstrualne tomiszcze o tym co
się dzieje za tymi szybami.
A tak poza tym gdy zjeżdżałem dziś ku Langfur dorwali mnie
kanarzy. Siedziałem sobie grzecznie jak dobrze wychowany potwór z tyłu autobusu,
gdzie zresztą kontrola ujawniła całą bandę podobnych mi stworów. Wszyscy oprócz
mnie mieli dokumenty. Zachowując w sumie pogodną obojętność, pojechałem więc
otoczony wianuszkiem barczystych panów do dworca, gdzie zresztą zmierzałem i
poczekałem w autobusie z eskortą na radiowóz, który nie przyjechał. Autobus
musiał zaraz ruszać, komando nie mogło zweryfikować moich danych, stwierdzili
więc tylko: Jest pan wolny, i poszli. A ja jak bohater Prosiaka – Bliksa miałem
ochotę biec przez dworzec krzycząc: Jestem wolny! Wolny!!!
W domu trafiłem na babkę z gorejącym płomieniem fanatyzmu w
oczach i rękoma po łokcie unurzane w farbie olejnej w barwie Stare Złoto.
Okazało się, że coś ją natchnęło (Pewnie sam dręczony chlupoczącą miesiączką
Belzebub) do pomalowania wszystkich rur i rurek wystających ze ścian w jej
mieszkaniu. Są ich dziesiątki. Pojawiały się wraz z rozwojem technologicznym
domu i zapewne połowa jest zupełnie niepotrzebna. Tyle, że nikt nie wie
która... Enywej babka postanowiła je wszystkie ujednolicić kolorystycznie, ale
jak odkryła nie wszędzie była w stanie sięgnąć. Cóż jestem oczywiście wyższy,
ale też i szerszy, kolejne pół godziny spędziłem więc ekscytująco wciśnięty za
kibel, lodówkę i zestaw otłuszczonych szafek kuchennych.
Jutro jedziemy ze Stasiem do Redy wyczyścić klatkę. Witaj
kwasie, żegnajcie opuszki. Szef ma przyjechać po mnie pod sam dom, więc pełen
wersal. Będę mógł jak prawdziwy burżuj pospać do wpół do szóstej.
Wpadam do domu, patrzę, a żona
leży naga w łóżku z obcym facetem,
a oczy u nich jakieś takie chytre.
Rzucam się do komputera, i
faktycznie, zmienili hasło...
(CKM)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz