poniedziałek, 15 listopada 2004

Nigdziebądź



Wieczorem grzaliśmy wymarznięte kości w herbaciarni. Dogoniła nas tam Asia Od Zemst, która dopadła mnie przez telefon wychodząc z kościoła. Mówiąc że wychodzi z kościoła, prosiła bym się z tego nie śmiał. Asia była kiedyś szmatą. Kurwiła się i ćpała. Nie ma halucynogenu, o którym nie potrafiłaby wygłosić opinii. Dalej ćpa, ale teraz ma w sobie siłę i wolę by z tym walczyć. Jej walka jest beznadziejna, na opóźnienie, ale myślę, że gdy będzie w końcu umierać, będzie umierać jako człowiek
Asia jest poetką i masażystką. Studiuje i prowadzi stworzoną przez siebie grupę poetycką. Wystawiają wiersze w formie przedstawień z muzyką. Jakkolwiek Asia się skończy uważam ją za osobę cenną a jej życie za sensowne.
Pogoda była dziś piękna, niebo jasno błękitne, powietrze przejrzyste a słońce ostre jak brzytwa. Po tygodniu byłem zmęczony i uczciwie zamierzałem przepić ten dzień z Krzyśkiem i Meave na szczycie Góry Gradowej. Dopadło mnie jednak „fatum”. „Fatum” ma związek z Phantomem i Magnolią, polega na tym, że oni gdzieś jadą, a ja nagle, w bliżej nieokreślony sposób, jadę z nimi.
Magnolia urwała się na tydzień z Bremen i Phantom przyssał się zaraz do niej jak pijawka. A ja wróciłem nagle do rzeczywistości w złotym sejczento, prowadzonym przez Malwinę, a mknącym nieubłaganie w kierunku Koszwał.
Słońce wydobywało kolory i idealne kontrasty. Phantom latał po polach z aparatem, a ja rozmawiałem z Magg. Ruszyliśmy „szlakiem domów podcieniowych”, a Malwina umknęła sejczento odcinając drogę ucieczki.
Żuławy są płaskie jak patelnia, stworzone i dopieszczone przez człowieka przez setki lat. Cały kraj robi wrażenie udomowionego i z pozoru nudnego. Świetne miejsce na jazdę rowerem, albo długie, ciągnące się kilometrami rozmowy. Najbardziej podobały mi się wioski i osady. Zasiedziałe i okrzepłe w miejscu, budzą pewien rodzaj tęsknoty za stałością i własnym miejscem. Drogi ułożone z polnych kamieni, stare cegły, poewangelickie kościoły i szpalery rosochatych drzew. Tu domy mają po 200 lat.
Zachód słońca był absolutnie perfekcyjny. Oblepił wszystko krwawym blaskiem i wyciągnął po ziemi nasze cienie. Nadszedł i przeniósł nas westchnieniem przez granicę zmierzchu.
Zmarznięci i oblepieni rzepami piliśmy herbatę przy drodze czekając na busa. Snuliśmy rozmowy o przyjaźni, miłości i fizjologii. W przeciwieństwie do kobiety, goły facet wygląda raczej zabawnie. W tym kontekście umieściłem swoje odchudzanie. Nie zamierzam wyglądać śmieszniej niż to konieczne, no i pragnę pozbyć się wreszcie cycków.
Magnolia zaś używała sobie na penisach (jakkolwiek by to zabrzmiało). Stwierdziła, że są to twory śmieszne, niewydarzone i niedopracowane konstrukcyjnie. W pewnym momencie spojrzała na mnie i pyta „a jaki jest twój?”. Zaproponowałem żeby sama sprawdziła.
Sennie mruczał silnik. Najpierw zza horyzontu buchnęły płomienie rafinerii, potem stopniowo spoza wzgórz wypłynęło miasto milionem świateł. Z ulgą poczułem beton pod nogami. Lubię plener, ale jestem stworem miejskim, moja poetyka krąży pośród ścian a żyłami płynie asfalt.
W herbaciarni tematy były raczej drastyczne i nie z tego pachnącego świata, ale pasował nam ten kontrast w ciepłym, otoczonym nocą pomieszczeniu. Zakończyłem wieczór czekoladą z bitą śmietaną i pojechałem do domu na stopniu zatłoczonej trzynastki, nie myśląc o niczym.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz