piątek, 1 czerwca 2012

Nothingness

- Ale przecież straciłeś wszystko
- Wszystko to za mało

(Dr House)

W moim śnie bitwa kończyła się o świcie. Atrament nocy spływał powoli za linię horyzontu. Niebo pyszniło się elektrycznym błękitem i indygo, jaśniejąc biało, roziskrzoną linią na wschodzie. Było chłodno, ale w ten sposób, w jaki bywa chłodno nad ranem w ciepłe lato.
Uliczka małego miasteczka, powoli rozsnuwające się dymy, trzask dopalającego się drewna. Dziury w budynkach, wokół nich rozbryzgi krwi. Pogięty metal, kawałki pokruszonego gruzu na jezdni. Rozrzucone ciała, broń i mnóstwo łusek rozbłyskujących w blasku nadchodzącej jutrzenki. Jest spokojnie, co jakiś czas z oddali dobiega krótka, ale zaciekła palba z broni maszynowej, albo głuche tąpnięcie eksplozji. Po ulicy niczym widma snują się sanitariusze, przyklękają po kilku przy kupkach cienia, wabieni nieznacznym ruchem, albo cichym jękiem. Ich ręce pracują sprawnie, prawie się nie odzywają, ich ubrania i twarze spryskane są czerwienią.
Jesteśmy u końca uliczki, która otwiera się na stadion, czy może szkolne boisko. Obok stoją liczne, wiktoriańskie budynki. Trybuny rzucają cień na płytę boiska, która jest zasłana setkami ciał. Stłoczonymi, leżącymi gęsto obok siebie, wtulonymi. Wszystkie oddychają. I ten mocny, wspólny oddech jest świetnie słyszalny pośród rozsnuwających się dymów, w ciszy po bitwie, na progu wstającego dnia.
Tego broniliśmy. Tuż przed bramą rozbity pociskiem spychacz, dalej przewrócony Hammer podczepiony do stojącej krzywo na kołach małej cysterny. Dwa czołgi, jeden doszczętnie spalony i wbity błotnikiem w ścianę kamienicy, drugi uszkodzony. Siedzę oparty o jego gąsienicę. Ubrany w poszarpane battledressy i kamizelkę taktyczną z kieszeniami, mam parę zabandażowanych byle jak obcierek, połowa twarzy kostropata od drobnych ranek po odłamkach. Krwawy trądzik.
Palę papierosa, zwisa mi drżąc z kącika ust. Na kolanach mam karabin bez magazynka. Trzęsie mnie jak w febrze. Obok mnie siedzi dziewczyna, opiera mi głowę na ramieniu, przód jej bluzy jest czarny i wilgotny. Oddycha bardzo szybko. Wyciągam papierosa z ust i wypuszczam dym, oddech dziewczyny milknie. Nadal opiera mi się na ramieniu, ale jej oczy patrzą zupełnie nieruchomo. Drżącą ręką wkładam papierosa do ust, potem wyciągam ją w bok i zamykam jej oczy.
Nadchodzi świt, niedługo wzejdzie słońce i śpiący obudzą się.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz