-
Ale przecież straciłeś wszystko
-
Wszystko to za mało
(Dr
House)
W
moim śnie bitwa kończyła się o świcie. Atrament nocy spływał
powoli za linię horyzontu. Niebo pyszniło się elektrycznym
błękitem i indygo, jaśniejąc biało, roziskrzoną linią na
wschodzie. Było chłodno, ale w ten sposób, w jaki bywa chłodno
nad ranem w ciepłe lato.
Uliczka
małego miasteczka, powoli rozsnuwające się dymy, trzask
dopalającego się drewna. Dziury w budynkach, wokół nich rozbryzgi
krwi. Pogięty metal, kawałki pokruszonego gruzu na jezdni.
Rozrzucone ciała, broń i mnóstwo łusek rozbłyskujących w blasku
nadchodzącej jutrzenki. Jest spokojnie, co jakiś czas z oddali
dobiega krótka, ale zaciekła palba z broni maszynowej, albo głuche
tąpnięcie eksplozji. Po ulicy niczym widma snują się
sanitariusze, przyklękają po kilku przy kupkach cienia, wabieni
nieznacznym ruchem, albo cichym jękiem. Ich ręce pracują sprawnie,
prawie się nie odzywają, ich ubrania i twarze spryskane są
czerwienią.
Jesteśmy
u końca uliczki, która otwiera się na stadion, czy może szkolne
boisko. Obok stoją liczne, wiktoriańskie budynki. Trybuny rzucają
cień na płytę boiska, która jest zasłana setkami ciał.
Stłoczonymi, leżącymi gęsto obok siebie, wtulonymi. Wszystkie
oddychają. I ten mocny, wspólny oddech jest świetnie słyszalny
pośród rozsnuwających się dymów, w ciszy po bitwie, na progu
wstającego dnia.
Tego
broniliśmy. Tuż przed bramą rozbity pociskiem spychacz, dalej
przewrócony Hammer podczepiony do stojącej krzywo na kołach małej
cysterny. Dwa czołgi, jeden doszczętnie spalony i wbity błotnikiem
w ścianę kamienicy, drugi uszkodzony. Siedzę oparty o jego
gąsienicę. Ubrany w poszarpane battledressy i kamizelkę taktyczną
z kieszeniami, mam parę zabandażowanych byle jak obcierek, połowa
twarzy kostropata od drobnych ranek po odłamkach. Krwawy trądzik.
Palę
papierosa, zwisa mi drżąc z kącika ust. Na kolanach mam karabin
bez magazynka. Trzęsie mnie jak w febrze. Obok mnie siedzi
dziewczyna, opiera mi głowę na ramieniu, przód jej bluzy jest
czarny i wilgotny. Oddycha bardzo szybko. Wyciągam papierosa z ust i
wypuszczam dym, oddech dziewczyny milknie. Nadal opiera mi się na
ramieniu, ale jej oczy patrzą zupełnie nieruchomo. Drżącą ręką
wkładam papierosa do ust, potem wyciągam ją w bok i zamykam jej
oczy.
Nadchodzi
świt, niedługo wzejdzie słońce i śpiący obudzą się.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz