Ja -
Skoro ta wasz Białoruś taka
wspaniała,
to po co siedzicie ciągle
w
Polsce?
B -
Bo my jesteśmy piękni ludzie i
chcemy
Polskę upiększyć
Osiedle,
które codzień powstrzymuję od upadku, tudzież zatonięcia w
pierwotnej zupie, zwie się dumnie 3żagle. Faktycznie trzy wysokie
białe bryły na tle nieba. Za nimi developer ma długaśny ale wąski
pas gruntu. Doszliśmy z Danem do wniosku, że czekają tylko, aż
sprzedadzą się wszystkie mieszkania, a wtedy na tym pasku, tuż za
ich oknami postawią wielki, długaśny budynek i nazwą go
"Spinaker".
W
pracy tymczasem na środku jezdni wyblakła plama krwi. Pytałem o to
ochroniarzy, ale oni tylko uśmiechają się z rozmarzeniem.
Ostatnio, któryś wyciągnął spod krzaka usiłującą trafić w
budynek, zamieszkałą tu córę nocy. Odprowadził ją do mieszkania
i podobno, coś długo go nie było, a ranno panna koniecznie chciała
wiedzieć, który to. Teraz nie mówi im "dzień dobry".
Dziś,
gdy chciałem dopytać naszego hegemona o resztę pensji, uciekł w
popłochu do swojego nowego dzipa i zniknął poza horyzontem
zdarzeń. Podobne zachowania zdarzają mu się ostatnio częściej,
do tego dochodzą kwiatki w rodzaju: Wykonana przez nas robota
trwająca miesiąc i mająca conieco wspólnego z miesiącem
układania pośród kolców tańczącej na wietrze termowłókliny i
zasypanie okolicy 22 tonami kamienia, a potem odkrycie, że nasz Il
Duce nie wziął za to ani grosza, bo "zrobił" to dla
kogoś z grzeczności... Chyba nie muszę dodawać, że do głowy mu
nie przyszło, że za dodatkową robotę wartą na wolnym rynku z 8
tałzenów, wypadałoby nam coś dorzucić do pensji.
W
każdym razie zastanawiamy się z Danem nad zmianą pracy. Dan ma
nawet pomysł: Strzyżenie psów. Kupa radości: Naprawdę? Nie
żartuje pani, ten pies miał uszy?
Zadzwoniła
też do mnie Awaria z informacją, że weszła na tą górę, co to
nie weszła na nią z nami, gdy byliśmy w tamtych górach ostatnio.
Kazałem pozdrowić jej ode mnie okolicę. Słuchaj uważnie - mówię
- Padnij na kolana tam gdzie stoisz. Oprzyj ręce na ziemi, a
następnie pocałuj górę w stok...
Pojechaliśmy
do Mławy wyspać się, nażreć ciasta i porozdawać zaproszenia. W
obie strony jechaliśmy luksusowym pociągiem Kolei Mazowieckich,
prawie zupełnie pustym bo PKP wysiudało go dyskretnie z sieciowego
rozkładu. Wracając wpadliśmy wprost w kipiący inwencją tłum
Hiszpanów, wszyscy śpiewali: Polska - biało - czerwoni. Potem to
samo śpiewał mi jakiś debil z pobliskiego balkonu. Po drugiej
godzinie pękła mi żyłka. Wychyliłem się przez okno i ryczę:
Grecja - biało - niebiescy! Zamilkł, prawdopodobnie wyszedł z domu
w celu odnalezienia mnie, uzbrojony w klucz francuski.
Na
drugi dzień wędrowałem do centrum koło stadionu pod prąd
kibiców, co chwila mijały nas kolumny UEFA, z jednej z nich
pomachał mi Wałęsa, to było słodkie. Z kolei parę dni później
wracałem tramwajem z Irlandczykami, ciągle śpiewali, a że refren
się powtarzał wkrótce dołączyli się i Polacy i tak sobie
śpiewaliśmy, dopuki nie wysiedli przy stadionie i nie ruszyli w
kierunku heroicznej porażki.
A
teraz? Teraz mamy już w kraju Wielką Narodową Smudę, ścieramy z
twarzy spermę kracika a prezes Lato odmówił popełnienia sepuku.
Vae victis i pozostańmy przy piłce ręcznej.
-
Moja Ty kaczuszko...
-Jestem
kaczuszką! Żółta,
puchata
i siedzę w wodzie!
-
Ale...
-
Mam płetwy!!!
(My)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz