No i
tak, w Dworku Sierakowskich katabuk tańczył z poetami, a ja
pojawiłem się wyłącznie na wyświetlanych w tle zdjeciach. W
żwirowni zapewne migotały płomienie, oświetlając twarze i
ogrzewając myśli, w Cocneju serca uderzały w ciemnościach w takt
metalowych riffów i absorbowanego alkoholu a na imieninach dziadka
Szponiastej pożerano domowe pasztety i ciasta. A ja leżałem. W
sumie jakoś tak bez powodu. Po prostu zabrakło mi mocy by wstać i
iść. Kiedyś tłumaczyłem znajomym, że żyję wielokrotnie
szybciej niż oni, że w swej drodze zachaczam o inne światy i
grzeję się pod tysiącem innych słońc. Teraz czuję to w całem
rozpiętości, leżę w ciemności patrząc na płomień świecy i
czuję się 35 -cio letnim starcem. Podobno gdy nie korzystamy zdanej
nam mocy nasza wola słabnie. Jestem własną ofiarą. Może to
praca, może ganianie przy ślubie a może inwaja katolicyzmu na
moje wewnętrzne chrześcijaństwo. Może zwyczajnie zbyt mocno
powiązałem się z rzeczywistością, stałem zbyt realny. Może
podszedłem zbyt blisko tego co jest i zaraziłem się szarością.
Nie wiem. Nie czuję się pełen, nic się ze mnie nie przelewa, nie
czuję się głodny.
Myślę
o tym by rzucić pracę, ta utknęła w martwym punkcie beznadziei.
Mimo wszystko nie potrafię trwać zupełnie w miejscu, gdy na
horyzoncie nie ma żadnych perspektyw. Potrzebuję nowych celów,
potrzebuję ich bardziej niż czegokolwiek.
Rzeczy
się stają.
Idee
istnieją
(Platon)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz