czwartek, 3 maja 2012

Moje serce jest struną harfy

No dobra, kto nie uzbroił
swojej stacji kosmicznej?

(Iron Sky)

Dwa wstrząsy. "Iron Sky" spodziewana radosna komedia sf mrozi końcówką duszę i dzwoni w zamienionych w porcelanę kościach. Skandynaw, który to nakręcił, zrobił to ze składek internautów i sponsorów i widać, że nie zrobił tego dla kasy czy sławy, ale dlatego, że chciał. Scenariusz nie ma hoolywoodzkiej liniowości, efekty liczne, ale jako wyraźne tło. I szczerze mówiąc wcale się nie dziwię, że ma tak złe recenzje w Stanach i na naszych rodzimych forach pasjonatów Street dance 33 czy sekciarzy celebrujące dylematy ekranowego Petera Parkera - półowada transwestyty. Naprawdę nie sądziłem, że wyjdę z tego filmu zamyślony, no ale w końcu to naprawdę dobra opowieść, o tym że nawet najbardziej zabójcza ideologia nie jest tak niebezpieczna jak zwykła głupota i chciwość.
Najwyraźniej było mi mało choć już i tak wędrowałem przez świat z lekka przybity, w każdym razie przeczytałem sobie jeszcze "Przejście" Connie Willis. Ośmiusetstronową cegłę kryształowej bogini literatury. Kobieta pisze tak intensywnie, że pękają flaki i topią się zęby. Człowiek nie chce tego czytać, chce wyjść, chce spać, ale nie może się oderwać, a po przewróceniu ostatniej strony wyje z nieskończonej tęsknoty pod pustym niebem...
Poza tym chodzę co wieczór na próby do kościoła, wyśpiewuję hymny jak w "Sensie życia" i notorycznie zapominam kwestie, które będę miał wybełkotać, gdy biszop będzie mnie smerał w czasie bierzmowania.

- Mam spowiedź i muszę zrobić
rachunek sumienia, ale co ja mam
tam powiedzieć, przecież jestem
bezgrzeszny.
- Pycha, to po pierwsze...

(My)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz