Nowe
życie nie zaczyna się od zmiany
otoczenia,
lecz od zmiany perspektywy
Ostatnie
dni spędziłem na lodowej pustyni, gdzieś nieopodal bieguna. Z tym
że z każdą sekundą biegun zdawał się byc bliżej. Pracowaliśmy
praktycznie dwa tygodnie non stop. Bez dni wolnych, wstając
codziennie o 4, budzeni przez łoskot sypiącego się śniegu i czule
mruczący w słuchawce głos naszego szefa. Rozliczne osiedla,
rozliczne przygody. Ludzie dobzi, ludzie źli. Wycięczona głupawka,
niepowodzenie prób dryftingu Matizem i szalona jazda zygzaczkiem po
cienkich i oblodzonych osiedlowych uliczkach, w takt radośnie
kretyńskiej piosenki reklamowej Biedronki i do wtóru strącanych
lusterek i zgrzytu lakieru zza okana. I lód, dużo lodu do skuwania,
zupełnie bez sensu, bo przecież wystarczyłaby sól. Ale podobno
jest droga. My nie jesteśmy drodzy, jesteśmy tańsi. Pękają nam
kadłuby, strzelają metalicznie przeciążone ścięgna. Jest
ciemno, mokro i zimno, gorąco i znowu ciemno. Odwilż a za nią
śnieżna kurtyna, śnieżne panny tańczące w kąciku oka. Odgłos
spadających kropli. Dan się śmieje, że za dużo nawąchaliśmy
sie tego białego... no śniegu. Świry na Zeusa, pogodni z Ariadny.
Na Zeusa obili sobie dom stalą, sami prezesi. Dom wygląda światnie,
ale rdzewieje. Sypiemy raz solą, bo podjazdy szerokie na cztery wozy
i wpuszczone parę metrów pod ziemie, tak śliskie, że nie można
ustać o pchaniu śniegu nie wspominając. Nim stamtąd odjechaliśmy
było już 15 telefonów do szefa. Katolicki naród konfidentów,
donosicielki i komunistycznych podpierdalaczy. Innym razem wracamy
pozamiatać z lodu piasek, bo im nie jest ślisko a wygląda
nieładnie. Podono w zeszłym roku odśnieżono im o 6, do 8 spadł
śnieg i jakich dumkopf zadzwonił, że pomoczył sobie spodnie za
3000 i rząda zwrotu pieniędzy. Co roku odśnieża u nich ktoś
inny.
Świt
za świtem. Para na szkle. Pijany taniec na krawędzi realności,
mijamy rano dworzec w oparach dymu. Biegną ludzie, biegną zomowcy.
W oparze majaczy Skot, zza budynku wychyla się powoli pochyły ryj
czołgu. Co jest reane co jest snem. Dopiero wieczorem skumałem, że
to kręcą "Wałęsę".
Idzie
dziewczyna z różowym kubeczkiem, z tych zamykanych, idzie po
hałdach i koleinach , ale twardo pije. Nabijamy się jeszcze przez
godzinę z kubeczków, ostatecznie stwierdzamy, że sami sobie takie
kupimy. Będą ze stali nierdzewnej, ze znakami biohazardu, a jak się
je otworzy, to ze środka buchnie zielone, ledowe światło. Na
zdziwone spojrzenia pasażerów, przepraszający uśmiech i tekst:
Przepraszam, ale co jakiś czas musze pić antidotum...
Z
fizycznego punktu widzenia nie da
się
wytłumaczyć dlaczego pamiętamy
przeszłość,
a nie pamiętamy przyszłości
(skądś)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz