-
...i nie męcz za bardzo Indyjczyka.
-
Nie ma go na sieci.
-
Wiem
Jest
u mnie
W
lodówce
(My)
Szef
szuka nowych twarzy do naszego niekończącego się wilgotnego i
pełnego chwały pracowniczego maratonu. Na rozmowę przybyło
trzynaście Balbin, jedna co 15 minut. Widziałem jak krążyły
nerwowym rojem nieopodal terrarium ochrony. Gdy ujrzały ostatecznie
ciężar gatunkowy czekającego je zadania, zostały dwie, w tym
jedna w końcu nie przyszła.
W
porcie zapanowało poruszenie dokerzy biegli alejkami przekomarzając
się radośnie i dobrodusznie spychając się ze schodów, celnicy
uśmiechali się serdecznie a szeroko, przemieszczając się razem z
garniturem służb niższego i średniego szczebla w jednym,
konkretnym kierunku. Zjawisko porwało też moją matkę z jej
stratosferycznego szóstego piętra, na którym dzielnie pełniąc
służbę dla kraju, często spoglądała na ćwiczących ponad
Westerplatte chłopców z Gromu, którzy zwisając z płóz
śmigłowców machali do niej, uśmiechając się szeroko pod
czarnymi maskami... no dobrze, poniosło mnie. W każdym razie
okazało się, że warszawscy Wietnamczycy ściągnęli sobie ze swej
bagnistej ojczyzny całą świątynię. Upakowali ją w kontenery i
wysłali. Nasi nie byliby sobą gdyby nie ruszyli gremialnie tego
cudu obejrzeć. Po otwarciu klapy z wewnątrz wylała się tętentniąc
masa tropikalnych pająków oraz buchnął nieziemski smród. Całe
wnętrze spowite było gęstą pajęczyną, na rozłożonym ołtarzu
spoczywała zwinięta w gazetę ośmiornica. Po kątach walały się
wory z popsutą żywnością, a kto wie może i czyimś wujkiem
podróżującym niepostrzeżenie do tej przewiewnej, nadwiślańskiej
ziemi obiecanej. Zaiste było na co popatrzeć, ale niedługo,
ponieważ większość okolicznej ludności zbiegła generalnie już
przy pająkach.
Mój
starszy za to przetrwał w Uzbekistanie trzęsienie ziemi. Epicentrum
było w sąsiednim Kirgistanie, do Taszkientu doszła mniej więcej
szóstka. Na szczęście po wielkim trzęsieniu w 68 Uzbecy budują
domy, które spokojnie wytrzymują siódemkę, więc mój starszy
ocknął się na podskakującym i walącym o ściany łóżku, pośród
jęku i delikatnego falowania ścian. Trwało to jakieś 30 sekund,
potem ucichło, rozszczekały się psy. Starszy zastanawiał się czy
aby nie wstać i nie wyjść z budynku, ale pomyślał o tych ośmiu
piętrach betonu nad sobą i doszedłszy do wniosku, że i tak nie
zdążyłby uciec, przełożył się na drugi bok i spał dalej.
W
sumie dzisiejsza notka miała być o Norwegii i o absolutnej sile
zrealizowanych marzeń, które w stanie są rozsadzić świat i
spopielić rzeczywistość, ale nie chce. Treści i skali tego czynu
nie powinny opisywać żadne słowa. Powinno opisywać je absolutne
milczenie.
Przynajmniej
złapali bombiarza z Krakowa. Podpalał i wysadzał bo był
sfrustrowany i nie układało mu się w życiu. Jednej parze podłożył
bombę rurową wypełnioną gwoździami, bo za często się
uśmiechali. Gość w sumie z postury i kałduna a nawet wieku
podobny do mnie. I na Boga przysięgam, że go świetnie rozumiem.
Zanim zacząłem siorbać magnez w ilościach przemysłowych sam
otarłem się kilka razy o nieprzemożoną chęć podpalania napalmem
pislamistów tudzież zdetonowania Lennonki.
Umarła
też Amy Pijaczka dopełniając swej legendy i wpisując się
krzywymi literami do nieśmiertelności.
Dzisiejsza
noc zastanie nas pewnie na plaży wznoszących szkło w kierunku
Londynu i dalekich brzegów Norwegii. Żywi wypiją za martwych,
wiatr poruszy ziarenka piasku.
Śnili
mi się ludzie rozmawiający przez
Skypa
w czasie końca świata. Rozmawiają
i
patrzą jak kolejna osoba milknie i jej
status
znika, wraz ze zniszczeniem
nadchodzącym
z drugiej półkuli. Obudziłem
się
rano myśląc o tym, który zostałby
ostatni.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz