piątek, 24 czerwca 2011

Zapach druhen o poranku

- Argh! Nie bądź zła...
- Nie jestem zła, jestem
przekonująca.

(My)

Gdy o świcie, który nastąpił po tej najkrótszej z nocy, dotarłem do Brzeźna, poszedłem na plażę, żeby popatrzeć na ostatnie świętojańskie ognie. Ponad piaskiem i nieruchomymi, kobaltowymi wodami zatoki snuły się dymy z popielisk. Gdzieś daleko od Glattkau błyskało jeszcze parę iskierek. Podobne mi, szare cienie wędrowały wolno żyłami ścieżek wewnątrz wiecznie bijącego Serca miasta. Godzinę wcześniej stałem wiele mil na południe od tego miejsca, patrząc ze wzgórz na żarzącą się metropolię, przez rozdarcia w chmurach lśnił welon nadchodzącej jutrzenki. Za mną w dudnieniu basów, w wielkim drewniano-kamiennym, rozwijającym się w systemie kolejnych narośli tworze zwanym Wróblówką dogorywało wesele Siostry zwanej także jako Szybkos Kopytos. To była gęsta noc, choć szczerze mówiąc po ostatnich tygodniach maratonu w pracach nieszczególnie miałem ochotę na cokolwiek. Siedziałem więc opancerzony szkłem i patrzyłem jak tańczą piękne dziewczyny i odpierając co czas jakiś skoordynowane ataki małoletnich kuzynek Oli, które postanowiły przetestować moją misiową reputację.
Stasiu zdziwiony zapytał co się dzieje gdy z krzykiem rozpaczy gnałem do łazienki:
- Co ci jest Kiszczeku?
- Pocałowałem Szponiastą we włosy a one są całe w brokacie...
Tak więc brokatowa klątwa znowu uderzyła.
Gdy para młoda wysiadała z wozu pojawił się nad nimi bocian i zaczął krążyć, nim ucichły chichoty za lasu wychynęło za nim 7 bocianiątek...
Ślub był niesamowity, prawdziwe spektakrum palotynów, państwa młodych oraz chóru Filharmonii Olsztyńskiej, w którym długowłosy młody żonkiś śpiewał. Ksiądz ciekawie żartował, młodzi czytali pismo, chór rozbrzmiewał w małym kościółku otwartym na zieloną przestrzeń parku. Pierwszy raz chyba nie nudziłem się śmiertelnie na ślubie.
Parę dni wcześniej nim nastąpił ślub i nim jeszcze wykonywałem jeszcze dodatkową robotę za Dana, który gdzieś tam zwisa na skałkach, zobaczyłem z siedemnastego manewry na zatoce. Bojowe śmigłowce przemykały po niebie, mknęły w formacja krępe, zwinne okręty. Pomiędzy stojącymi na redzie kreśliła esy floresy ostronosa fregata. Pierwszy raz w życiu widziałem na żywo zanurzenie okrętu podwodnego. Przedtem jedynie zdarzało mi się ujrzeć sunące nisko nad wodą ciemne cienie łodzi podwodnych zmierzających ku jakimś odległym celom.

- To niebezpieczni ludzie...
- Niebezpieczni? To tak jakby
naturalna katastrofa szukała
miejsca żeby się wydarzyć.

(Eddings)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz