Masz
całą broń jakiej potrzebujesz.
Więc
walcz!
(Sucker
Punch)
Taaak,
byliśmy na Sucker Punch. To jeden z tych filmów, na które czekałem
od miesięcy, choć po hekatombie jakiej dokonał w świecie moich
osobistych nadziei „Avatar” podchodziłem do niego raczej
ostrożnie. A teraz wyskrobuję sobie jego tytuł na ściance prawej
komory mojego serca, tam gdzie już jest: Kruk, Trzynasty wojownik,
czy Skyline. Nie kocham może filmów specjalnie mądrych, muszą one
jednak posiadać tę smugę cienia, mieszankę samotności, tkliwości
i bohaterstwa, które ostatnio jawią się w naszym przenicowanym
świecie jako niemodnie naiwne.
Spodziewałem
się, że Sucker Punch będzie zlepkiem ładnych teledysków
połączonych jakąś czystą umowną fabułą, tymczasem, o rany,
ten film ma treść! Jest ładny, momentami piękny i faktycznie, tak
jak mówi jego motto: nie jesteście gotowi na to co zobaczycie.
Małomówna
Emili Browning, utkwiła mi mocno w głowie we wszystkich filmach w
jakich ją widziałem, choć dotąd nie zdawałem sobie z tego
sprawy, bo za każdym razem wyglądała i grała zupełnie inaczej.
Milcząca dziewczynka z Ghostship czy mądra siostra z Serii
Niefortunnych Zdarzeń, teraz to jedna z nielicznych aktorek, której
nazwisko kojarzę z twarzą.
A
tak poza tym mam glona w oku, który jest połączeniem starego
uszkodzenia, pyłu i wody kranówy, a łeb bolał mnie dzisiaj tak,
że leżałem trzęsąc się przez cztery godziny i naprawdę
zastanawiałem się czy nie byłoby lepiej doczołgać się do kuchni
i poderżnąć sobie gardło, żeby wreszcie nie czuć bólu. Avatar
za to zrobiła sobie czadową fryzurę i zaczęła nosić skórę,
idąc do kina miałem zwałę obserwując tych wszystkich kolesiów,
którzy się za nią oglądali.
Sami
tworzymy światy,
w
których żyjemy.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz