niedziela, 17 kwietnia 2011

Daj mi wyjąć swojego pinata ze skorupki

Ja - Zawsze przyłazi, gdy jemy,
obojętnie kiedy by to nie było.
Szponiasta - Może my ciągle jemy...

Zadzwoniła, gdy byłem w piekle i właśnie wtedy nad piekłem wzeszło słońce i stało się jeszcze goręcej. Tydzień przywracania na mapy pewnej ulicy w deszczu i wietrze, potem wizyta na cmentarzu, gdzie musiałem odkopać groby... spod liści. A na końcu moje kochanie, które przyniosło mi wyjątkowo paskudnego i zapewne uśmiechającego się szeroko na widok tak dobrze przygotowanego gruntu, retrowirusa. Ja takie rzeczy przechodzę naprawdę szybko, ale zapewniam, to żadne pocieszenie, gdy objawy z dwóch tygodni kumulują się lawinowo w dwie doby. Tak więc dzisiejszy przepiękny poranek powitałem wyglądając jak rosyjski czołgista w samym środku napromieniowanych ruin Hamburga, który dotąd wierzył, że sowieckie czołgi naprawdę są odporne na broń ABC. No może skóra nie odpada mi płatami, tak, że mogę obejrzeć swoją działającą wątrobę a zęby nie stukają mi perlistym deszczem o nadtopiony bruk, ale w sumie niewiele brakuje. W każdym razie czuję się jakbym wypełzł z jakiegoś włazu.
Skoczyliśmy wczoraj do Neufahrwaser by pogapić się na bitwę pomiędzy brytyjskim galeonem a obsadzoną przez Francuzów Twierdzą Wisłoujście. Po okolicy pałętali się też rycerze, naparzając się żelastwem i próbując wcisnąć ludziom badziewie z wyświechtanych kramów. Z pozytywnym zresztą skutkiem w wielu wypadkach. Lady Dżi biegała po okolicy z aparatem wielkości bazooki, Marzan natomiast odmówił ustawienia się przed balistą. Za to potem, gdy przysiadł na nabrzeżu, a salwy armatnie i muszkietowe rozdzwoniły koryto Martwej Wisły zaczął przyciągać żaby. Najwyraźniej one go wyczuwają, słyszą jego rechoczący zew z odległości tysięcy mil i podążają w jego kierunku nie bacząc na odległości i fakt, że w Wiśle są warunki do występowania życia mniej więcej jak we wnętrzu betonowego sarkofagu w Czarnobylu. Nic to, nie bacząc na groźbę rozpuszczenia i bliskość morza, płaz usiadł na betonowej płycie pobrzeża i począł wpatrywać się maślanymi oczami w swego guru, jedynego poety, który zdolny był bez względu na kanony i szyderstwa otoczenia, spłodzić wiekopomne dzieła w rodzaju „Rechotu z bocianiego gniazda”, który to utwór swoim epickim tragizmem odcisnął się cieniem na mojej młodości.
Dym się rozwiał, Angole pomachali białą szmatą a Francuzi krzyknęli „Alle!” a my ruszyliśmy ponownie w prozaiczny świat Lennonek i ulic, którym trzeba przywrócić miejsce na mapach.

Avatar - Nadchodzi ta godzina, gdy mój
kot trafi pod kran. Jest już taki brudny i
zakurzony...
Ja - Ciągle leży na półce to i się kurzy.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz