Nie
ma nic, w was, w powietrzu. Zużyci do granic spływacie jak brudne
szmaty po aluminiowych rurkach. Waszej zagłady nie odnotowałyby
żadne gazety. A ja rzygam w ciemności żółcią, gdy uświadamiam
sobie jak bardzo jestem do was podobny. Za dużo się ostatnio
zgadzam, za mało niszczę. Katastrofy, które kiedyś niemal
złamałyby mi kręgosłup, teraz spływają po mnie jak ciepły
jedwab. Boże, jakże tęsknię za tym by kogoś nienawidzić.
Nienawiść jest wszak formą zainteresowania. A tymczasem wszystko
stało się nieważne.
Chciałbym
się wyrwać stąd i odejść gdzieś, gdzie słychać ciszę. Gdzie
można by cieszyć się pracą własnych rąk, zbudować dom,
zasadzić drzewo. Gdzie nikt by potem nie spytał o zezwolenia czy
podatek gruntowy. Chciałbym trafić tam, gdzie można swobodnie
palić ogień i nie myśleć o innych. Zbudowaliśmy zajebiście
bezpieczny świat. Świat, w którym nic nie wolno, bo zawsze
znajdzie się ktoś kogo coś urazi, albo będzie mu przeszkadzać w
interesie. Jesteśmy zbyt blisko siebie by naprawdę ucieszyć się
na widok innego człowieka. Jesteśmy zbyt blisko by nie przeszkadzał
nam czyiś dym z palonych zdjęć.
Za
chwilę stąd wyjdę, ale nie ruszę do źródeł Nilu ani w do
Meksyku w poszukiwaniu złotych miast. Nie wychodzę by polować na
zmutowane bestie pośród potrzaskanych, na wpół zatopionych
blokowisk Zaspy ani nawet kopnąć w jaja oberskurwiela Kurskiego.
Wyjdę, będę grzeczny, będę się zachowywał, kawałek mnie
umrze.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz