Dom chylił się ku śmierci i
wydawał dziwne odgłosy
ostrzegając mieszkańców.
(Rackova)
Wczoraj przez okno w łazience zajrzał mi Orion. Po całym
dniu jesiennej szarości i siąpiącego deszczu, chmury odeszły i przez
przejrzyste powietrze mój wzrok znów mógł sięgnąć na dziesiątki lat świetlnych
dookoła. Pojawienie się na niebie Oriona zawsze traktuję jako swego rodzaju
święto. Gdy Wojownik powraca na niebo czuję, że odchodzi czas ludzkości a
nadchodzi czas mocy i żywiołów. Z piwnic wyglądają skrzaty, z dachów gargulce i
koty, z odrapanej bramy wyjrzy lamia a gdzieś znad strzelnicy dobiegnie głos
banshee. Bladolica Pani Mrozu nadchodzi cicho przed świtem a tam gdzie stawia
swe smukłe, bose stopy pojawia się szron i kończy się życie na sto różnych
sposobów. Noc, kiedy zza horyzontu zanurza się Orion, to czas starych bogów,
żywiołaków, opowieści, to mój czas. To wtedy czuję się najlepiej. To czas, w
którym każdą komórką mojego złowrogiego cielska odczuwam zew by wyjść, wyjść,
wydostać się i iść w noc, poza granicę stada, poza nawis nocy.
Nadchodzi czas nocnych włóczęgów, urywanych krzyków i
cichego dźwięku ogryzanych kości. To czas kiedy to w końcu ja czuję się
niebezpieczny.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz