Przepowiednia Majów mówi:
21.12.2012 – koniec świata. A
już 25.12.2012 – Kevin sam na
Ziemi w telewizji.
(Playboy)
Wczoraj wieczorem odkryłem u siebie kleszcza na...hm, cóż na
bardzo istotnym szczególe anatomicznym. Prawdopodobnie był to kleszcz, bo
wyrywałem go z siebie za szybko by się przyjrzeć. Najpierw tradycyjnie
pomyślałem, że to czerniak i z lekka spanikowałem, a po chwili bardziej gdy
dostrzegłem sterczące ku niebu nóżki, no i zacząłem go wyrywać jeszcze
szybciej. Teraz siedzę sobie i czekam na boreliozę, tudzież wirusowe zapalenie
mózgu, jeśli więc pewnego dnia przestanę nagle pisać, to może to oznaczać, że
spoczywam śliniąc się gdzieś tam na pylistych równinach mojej pracy, albo
podziwiam w drgawkach ściółkę w przydrożnym rowie, czy coś w tym duchu.
Natomiast teraz et cetera wonieją mi upojnie rumem, bo nie znalazłem akurat nic
lepszego do dezynsekcji, a ostatnie zaś kawałki insekta zboczeńca zostały
spuszczone wraz z krwawymi strzępami przez zlewozmywak ku rozległym i
nieodgadnionym wodom mórz i oceanom świata.
W nowym miejscu w robocie pierwsze dni są tradycyjnie
straszne. Wczoraj na drugiej hali garażowej chmury pyłu odpaliły system
przeciwpożarowy. Wyły syreny, migały światełka, zamykały się grodzie, a ja
wśród tego inferna, biały niczym widmo, czy ocaleniec z WTC. Na innej hali Dan
szalał na maszynie, pozostawiając za sobą szklany połysk, jak tam wlazłem to
przypomniała mi się scena z „Powolnych ptaków”, gdy przez jedną rzeczywistość
sunęły powoli pociski z wojny toczonej w innej. Czasem któryś wybuchał po
drodze, zostawiając po sobie takie właśnie szklane równiny.
Wiem już też czemu Dan nie będzie pracował ze mną na stałe.
Otóż Wspólnota kategorycznie zażądała na jego stanowisko kobietę. Znajdźcie mi
teraz jakąś feministkę, to napluję jej na czoło.
No a wieczorem Awaria zaprosiła mnie do kina na film: Pozwól
mi wejść. Do teraz zastanawiam się czy nie przeoczyłem jakiejś aluzji. Film
okazał się nadspodziewanie dobry i nadal siedzi mi w głowie nawet pomimo
późniejszych dramatycznych wydarzeń. Jest niespieszny i taki, skandynawski w
klimacie, jeśli wiecie co chcę powiedzieć. Miał coś w sobie z „Księgi Diny” czy
„Kobiety w błękitnej wodzie”. To nie jedna z tych rzeczy, które przypominamy
sobie przeglądając pod koniec stare bilety.
Dobra spadam, wypadam i lecę, na niebie pierwsze oznaki
świtu. Czas udać się na plac boju.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz