piątek, 5 listopada 2010

Let me in



Przepowiednia Majów mówi:
21.12.2012 – koniec świata. A
już 25.12.2012 – Kevin sam na
Ziemi w telewizji.

(Playboy)

Wczoraj wieczorem odkryłem u siebie kleszcza na...hm, cóż na bardzo istotnym szczególe anatomicznym. Prawdopodobnie był to kleszcz, bo wyrywałem go z siebie za szybko by się przyjrzeć. Najpierw tradycyjnie pomyślałem, że to czerniak i z lekka spanikowałem, a po chwili bardziej gdy dostrzegłem sterczące ku niebu nóżki, no i zacząłem go wyrywać jeszcze szybciej. Teraz siedzę sobie i czekam na boreliozę, tudzież wirusowe zapalenie mózgu, jeśli więc pewnego dnia przestanę nagle pisać, to może to oznaczać, że spoczywam śliniąc się gdzieś tam na pylistych równinach mojej pracy, albo podziwiam w drgawkach ściółkę w przydrożnym rowie, czy coś w tym duchu. Natomiast teraz et cetera wonieją mi upojnie rumem, bo nie znalazłem akurat nic lepszego do dezynsekcji, a ostatnie zaś kawałki insekta zboczeńca zostały spuszczone wraz z krwawymi strzępami przez zlewozmywak ku rozległym i nieodgadnionym wodom mórz i oceanom świata.
W nowym miejscu w robocie pierwsze dni są tradycyjnie straszne. Wczoraj na drugiej hali garażowej chmury pyłu odpaliły system przeciwpożarowy. Wyły syreny, migały światełka, zamykały się grodzie, a ja wśród tego inferna, biały niczym widmo, czy ocaleniec z WTC. Na innej hali Dan szalał na maszynie, pozostawiając za sobą szklany połysk, jak tam wlazłem to przypomniała mi się scena z „Powolnych ptaków”, gdy przez jedną rzeczywistość sunęły powoli pociski z wojny toczonej w innej. Czasem któryś wybuchał po drodze, zostawiając po sobie takie właśnie szklane równiny.
Wiem już też czemu Dan nie będzie pracował ze mną na stałe. Otóż Wspólnota kategorycznie zażądała na jego stanowisko kobietę. Znajdźcie mi teraz jakąś feministkę, to napluję jej na czoło.
No a wieczorem Awaria zaprosiła mnie do kina na film: Pozwól mi wejść. Do teraz zastanawiam się czy nie przeoczyłem jakiejś aluzji. Film okazał się nadspodziewanie dobry i nadal siedzi mi w głowie nawet pomimo późniejszych dramatycznych wydarzeń. Jest niespieszny i taki, skandynawski w klimacie, jeśli wiecie co chcę powiedzieć. Miał coś w sobie z „Księgi Diny” czy „Kobiety w błękitnej wodzie”. To nie jedna z tych rzeczy, które przypominamy sobie przeglądając pod koniec stare bilety.
Dobra spadam, wypadam i lecę, na niebie pierwsze oznaki świtu. Czas udać się na plac boju.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz