niedziela, 31 października 2010

Chłopiec wojownikiem jest. Chłopiec imię jego.



- Moje ty przepiękne maleństwo.
- Nie przesadzaj, aż taka mała
nie jestem...

(My)

Mijam Cockney Pub w drodze ku centrum nocy. Dudniący rytm klubu wypełnia serce kocią przeciągliwością. Wnętrze aż kipi od dymu i feromonów. Smukłe ciała królowych nocy i parkietowych księżniczek, podskórny rytm alkoholu i basów, bezczasowa fuga w rzeczywistości, wyśmienita atmosfera sprzyjająca byciu złym. Zza rogu wypada na mnie długonogi, mroczny tłumek zakonnic w podwiązkach i wampirzyc o okrwawionych ustach. Przy akademikach jakiś tańczący po powierzchniach chwiejących się jezdni typ pyta mnie o czas. „Za sto dziesięć minut godzina diabła” odpowiadam wpasowywując się w ogólny nastrój. Górą przelatują kruki w poszukiwaniu sprawiedliwości. Ta jedyna noc w roku szepcząca porwany hymn ku czci Sheli Webster i Erika Dravena.
Pisząc do Lenn nie nawiązywałem do jej ostatnich komentarzy. Lenn jest jedną z sześciu osób, do których skierowałem podobną prośbę, ale jedyną, która na bieżąco komentuje. Prośba była skierowana do najbliższych mi osób, czytających moje wypociny, które nie potrafią oddzielić bloga od rzeczywistości. Chodzi o to, że nie jestem w stanie napisać nic naprawdę dobrego, gdy za każdym razem muszę zastanawiać się, kogo obrażę, zasmucę czy kto zaneguje moją, przyznajmy dość poetycką, interpretację zdarzeń. To nie był atak tylko próba ratowania tego bloga, w sytuacji gdy z pisania zostaje mi coraz mniej przyjemności, a coraz więcej kombinowania i nerwów, czy przypadkiem ktoś nie poczuje się dotknięty takim sformułowaniem zdania a nie innym.
W sumie powinienem porozmawiać z siedmioma osobami, ale Awaria jest już przypadkiem beznadziejnym. Tak więc, nadal możemy się wszyscy spodziewać, że będzie się tu pojawiać jak szczur, tylko wtedy gdy ma pewność, że może mi przypierdolić a wszyscy jej przyklasną.
I tak, w sumie jestem podobny trochę do prezesa. Jestem imperialistą i technokratą. Dla mnie ideałem byłaby Rzeczpospolita od oceanu do oceanu i Sahara jako piaskownica polskich dzieci. Jest jednak kilka różnic. To ja jestem tym kolesiem, który zawsze odsuwał się na bok by przepuścić innych i był jako ostatni wybierany, gdy trzeba był dobrać drużyny na Wf. We mnie jednak nie eksplodowało to złością i zawiścią, czy chęcią zniszczenia i poniżenia oponentów. Potrafię zaakceptować czyjeś racje i zawsze daję mu przestrzeń by mnie przekonał. Lubię jak się mnie przekonuje, czy nawet ze mną kłóci bo to naprawdę mocny dowód zainteresowania moją skromną osobą. Wierzę też niestety w samorealizację i skuteczność, nienawidzę marnotrawstwa i chodzi tu przede wszystkim o marnotrawstwo i nieskuteczność w czymś tak elementarnym i nieodwracalnym jak życie. Nienawidzę tego u siebie i u innych. Potrafię bez problemu pomóc najgorszemu wrogowi, gdy widzę, że dzieło jego jest dobre, a przynajmniej interesujące. Niszczenie zaś czegoś traktuję w wymiarze sacrum. Jest to dla mnie coś pełnego treści i doniosłego. Staram się nie niszczyć niczego bez potrzeby i nie ma różnicy, czy jest to wciśnięta mi na ulicy w rękę ulotka czy osoba. Można więc powiedzieć, że to co niszczę jest obiektem mojego ostatecznego i skoncentrowanego po ostateczne granice zainteresowania. Cieszcie się tym.
Tymczasem zaś księżycowe światło wypełniło mi umywalkę, gdy wiatr na zewnątrz drze na strzępy jesienne niebo i gasi uliczne latarnie. Przestawiam zegar i cofam się do poprzedniego dnia. Szykuję się przekroczyć ponownie równik nocy diabła.

Lecący z prędkością 600 km/h
pluszowy miś może dokonać cudów

(Kulhanek)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz