czwartek, 1 lipca 2010

Kawaleria szatana



- Tato, co przynoszą bociany?
- Chaos i zniszczenie synu.

(Harry)

Ciepły letni wieczór nasuwa się na świat niczym puchowa kołderka. Niebo smurzy się pastelowo, ludzie poruszają się wolno. Idące do pracy córy nocy śmieją się swobodnie z jakiegoś żartu, w tej chwili, w tym miejscu, nie widać ciążącego w nich cienia, wyglądają jak zwykłe, młode dziewczyny. Od czwartej rano w cugu. Facet zażyczył sobie kafelki w karo na całym dachu. Zastanawiam się czy zamierza tu wprowadzać gości po drabinie? A może wciągać wielokrążkiem? Nade mną niekończąca rozżarzona półkula nieba. Niemal fizycznie odczuwam napór słonecznych promieni. Potem bieg przez dolne warstwy Miasta zastałe w uniesionym kurzu i druga połowa dnia spędzona w betonowej trumnie pełnej upału. Siadamy na zimnych kafelkach na 15,5 i do głowy przychodzą nam głupie pomysły. Stasiu Zwany Czesiem wychodzi z propozycją byśmy się przeszli po piętrach i zgodnie, we trzech, odcisnęli na tych wielkich lustrach pośladki. Hitler z samego dna zażądał wglądu w monitoring ochrony, wypatrzył, że jakaś pani piętnaście minut popedałowała na rowerku w fitnessie i zrobił mega chryję. Wszyscy walą z niego w tubę, wszyscy oprócz Spółdzielni, która musi się z brytnejem użerać. Mówiłem wam w ogóle o Hitlerze? Jest ich dwóch Hitler i Goring.

Hitler i Goring w jednym stali domu
Goring na górze a Hitler na dole
Hitler najdziksze obmyślał podboje...

Wieś zawsze wyjdzie z człowieka, nieważne jak dobry ma samochód i ile wybulił za mieszkanie. Mamy więc dwóch takich małych człowieczków, którzy robią nieadekwatnie wiele huku wokół swoich żałosnych postaci i pasjami próbują zatruwać życie tym, którzy wydają się od nich zależni. To dwóch jedynych prymitywów, którzy nie odpowiadają na moje Dzień Dobry. Dlatego też zawsze gdy ich widzę powtarzam to wyjątkowo głośno i wyraźnie z uśmiechem od ucha do ucha. Z niecierpliwością oczekuję dnia, w którymś któryś zechce mi podskoczyć. Mógłbym wtedy eksperymentalnie wykazać jak mało znaczy forsa w zderzeniu z morderczą inwencją kogoś, kto przetrwał dzieciństwo w Brzeźnie i edukację w szkole nr 20.
Tymczasem kolesie od ogródka zakopali mi pod murawą wielki zbiornik na wodę. Nareszcie doczekałem się miejsca, w którym będę mógł bezstresowo przechowywać ciała...

Lubię jak mnie nie doceniają.
Niedoceniani śmieją się naj-
głośniej na końcu.

(Dębski)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz