niedziela, 11 lipca 2010

James Bond całuje Cruellę DeMon



Samotnicy są z samej
definicji drapieżnikami

Maszeruję w samym środku błękitnej tarczy planety, pod tym bezbrzeżnie pustym niebem czuję się jak cel. Rozgrzane do białości promienie światła ciekną ulicami, po skórze, po ścianach, skraplają, zbierają w świetliste strumienie i fale. Miasto tonie w upale, nawet nocne widma blakną pożerając jakby trochę mniej skinheadów. Wszystkie najpiękniejsze katastrofy zaczynały się niespodziewanie. Kochankowie o splecionych na zawsze dłoniach w zaułku w Pompejach, otwarta, dziecięca książka na stole w jednym z zamarzniętych w czasie osiedli koło Czernobyla. „Reflecking God” Mansona jest najwspanialszą z piosenek do umierania. Sam Bóg będzie jej słuchał kończąc pewnej niedzieli Wszystko.
Na zewnątrz jest 38 stopni, rozmawiałem ze starszym przez sieć, w Uzbekistanie jest zimniej. Obiecał przywieść jakąś berbeluchę z Taszkientu i kiełbasę z konia.
Szponiasta z rodzinną falą ruszy przez Polskę. Ja zaś pozostanę sam na sam z remontem. Policzę się nareszcie z moim toksycznym przyjacielem zieleniącym się soczyście w najdalszym kącie, na południe od szafy. Wyrwę flaki z sufitu i zasmaruję drania czymś co nazywa się Hydrostop antygrzybiczny i lekko opalizując przelewa się leniwie w butelce niczym sperma Szatana. Nadchodzi czas bólu i grozy... oraz nagich, cekolowych zjaw grzechoczących upiornie pustymi puszkami o drugiej nad ranem.
Znajomy z wykopków Pazurzastej przysnął w upale za kierownicą, zbudziły go tajemnicze drgania i widok uciekających ludzi. Okazało się, że pojechał sobie przez rząd ustawionych na poboczu kobiałek. Podobno nie zatrzymał się w obawie przed linczem.

Idę z tobą! I tylko mi nie mów,
że Kraina Ciemności to nie
miejsce dla kobiet!

(Sindbad – legenda 7 mórz)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz