niedziela, 6 czerwca 2010

Skoncentrowałem się na bólu a on na mnie



...kopnięty w rzepkę kolanową
pracowicie wykonywał kołysankę
na plecach i wołał naprzemiennie
„matko” i „kurwa”. Żadna nie
przyszła.

(Dębski)

Wczoraj u Stasiów oglądaliśmy „Jak wytresować smoka”. W tle kotłowała się nietresowana Krewetka z nietresowanym Kotem Zwanym Ebolą, ostateczne ziarna chaosu rozsiewała Lennonka usiłując roztoczyć (znaczy rozsypać roztocza? Macie tu garść tych małych, szponiastych...) nad tym całym nietresowanym środowiskiem złudną przędzę kontroli. Ale spokojnie, było dobrze. Nikt nie został uduszony sprężyną z tapczanu ani utopiony w syropie Irish Cream, nawet, gdy po raz sto osiemdziesiąty ósmy włożył owłosiony, wraży łeb w środek ekranu. Impreza była nawet fajna, choć ostatecznie nie udało nam się odpalić „Koszmaru z ulicy wiązów”, żeby zapoznać Krewetkę z wujkiem Freadym i terminem „koszmar nocny”. Powrót przez osuwające się w letnią noc Miasto był ożywczy. Piętnastoletnie wysiłki rady miasta by przesunąć mentalnie naszą metropolię z północy na południe zaczynają przynosić skutki, ulice przesuwają się w cieplejsze strefy i Miasto powoli staje się miejscem, które nigdy nie śpi. Ciekaw jestem jak tego dokonali. Porozmieszczali chyba na co wyższych wieżach snajperów, którzy strzelają do emerytów – społeczników, za każdym razem gdy ci podnoszą słuchawkę telefonu.
A tak w ogóle Szponiasta mówi, że jak opisuję jakiś film to wygląda na jakiś inny film. Podobno na plus. Może to jakaś droga życiowa – udoskonalanie scenariuszy. Choć może lepiej i nie, bo rychło związek scenarzystów z Hollywood wymusi na Prezydencie Obamie prewencyjne bombardowanie okolic Miasta taktyczną bronią nuklearną, a potem będzie im głupio gdy nie trafią.

Wracam ze swoimi kompanami
z gór. Siedzimy we trzech w
przedziale. Smród potu, piwska
i nieogolone gęby. Wchodzi
konduktor: Pani tu wejdzie z
dzieckiem, są miejsca. Dziecko:
Nieee, tu nieee.

(Poranny sms od Marzana)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz